środa, 15 lipca 2015

Sixth Day

Uśmiecham się szeroko, kiedy starszy mężczyzna w kolorowej bluzce i spodniach z szelkami wręcza nam dwa bilety, które pozwolą nam przejść przez wielką bramę Wesołego Miasteczka.
Mimo, że niedawno skończyłam dwadzieścia dwa lata są momenty, kiedy moje wewnętrzne dziecko przejmuję nade mną kontrolę, przez co mam ochotę wyciągnąć stary, dmuchany basenik i po prostu w nim poleżeć, jak robiliśmy za dawnych, dobrych czasów z Christianem. Kiedy więc wczoraj jeden z pracowników hotelu przedstawił nam miejsca warte odwiedzenia w stolicy Francji wiedziałam, że Disneyland i Park Asterixa na pewno nie bez powodu znalazły się na tej liście.
- Chodźmy na diabelski młyn! - piszczę, mocniej zaciskając palce na ręce Lucasa i ciągnę go w wybranym przeze mnie kierunku.
Wielkie koło z różowymi, niebieskimi i żółtymi wagonikami wygląda na ciekawą i dość przyjemną atrakcje, w czym utwierdza mnie wesołe pokrzykiwanie małych dzieci, skierowane najprawdopodobniej do ich rodziców, którzy obserwują ich z dołu.
- Jesteś pewna, że nie chcesz iść na coś innego? - pyta blondyn.
Przełyka głośno ślinę i nerwowo przeczesuję swoje niesforne włosy, wpatrując się w kręcące koło. Wydaje się zestresowany, a przez jego oczy przebiega coś, czego jeszcze nigdy nie widziałam.
- Masz lęk wysokości Lucas?
Staje na przeciwko niego i delikatnie się uśmiecham, pocierając kciukiem jego dłoń.
- Nie mam żadnego lęku - protestuje, a jego szczęka momentalnie się zaciska - Po prostu nie czuję się zbyt komfortowo będąc tak wysoko od ziemi - mamroczę niewyraźnie, żywo gestykulując przy tym rękoma.
Tym razem nie mogę się już powstrzymać i mimowolnie zaczynam cicho chichotać. Jego gwałtowne zaprzeczenie jest dość uroczę, biorąc pod uwagę, że jest gotów przeżyć katuszę, by tylko udowodnić mi, że jest twardym i odważnym mężczyzną. Jednak tak naprawdę każdy z nas ma jakieś słabości i nawet, jeżeli będziemy się ich wypierać ze wszystkich sił, one i tak nie znikną.
-Sky - rzuca ostrzegawczo, przenosząc swój wzrok na moją osobę, na co ponownie zagryzam wargę.
Wygląda jak naburmuszone dziecko.
- W porządku - wzdycham, doskonale wiedząc jak trudne jest stawienie czoła swoim lękom -Mogę pójść sama.
Puszczam jego dłoń, ówcześnie ją ściskając i ruszam w stronę kolejki ludzi czekających na wolny wagonik. Kiedy jednak do moich uszu dobiega głośne, pełne irytacji oraz desperacji jęknięcie, przystaje i spoglądam w zielone oczy Luca.
- Nie - mówi szybko, biorąc głęboki wdech i zaciska pięści - Nie pójdziesz tam sama.
Wiem, że robi to, ponieważ jest nadopiekuńczy lub może nawet z jakiegoś powodu się o mnie boi, ale ja naprawdę nie chce go narażać na tak gwałtowny kontakt z jego najprawdopodobniej największym strachem.
Zawracam i staję na palcach, oplatając ramionami jego szyję.
- Mogę iść sama, Luc - szepczę, chcąc przekonać go do mojej racji - Nie jestem malutkim dzieckiem. Nic mi się nie stanie.
Chłopak zaciska usta i przyciska mnie bliżej siebie. Nie jest zadowolony z moich słów, ponieważ uważa, że kwestionują one jego męskość. I jestem tego całkowicie pewna.
- Nie puszczę Cię samej.
Wzdycham i opieram głowę na jego mostku. Czasami naprawdę nie potrafię zrozumieć, dlaczego jest tak bardzo uparty. Zwłaszcza, kiedy chodzi o sytuacje błahe tak jak ta, w której obecnie się znajdujemy. Bo przecież, co musi być z tobą nie tak, by dobrowolnie wejść na kilku metrową kolejkę z lekiem wysokości?
- Jesteś pewny? - pytam cicho - To naprawdę wysoko.
- Tak - jęczy, unosząc oczy w stronę nieba - Przestań o tym mówić.
Uśmiecham się widząc jego zaciśnięte usta oraz delikatnie zaróżowione policzki i mimo, że większość ludzi powiedziałoby, że wygląda jak naburmuszone dziecko, ja uważam, że jest po prostu uroczy. Staję, więc na palcach i delikatnie całuje jego brodę - ten mały gest z niewiadomych powodów sprawia mi wielką przyjemność, a ponieważ obiecałam sobie, że sytuacja z przed kilku dni się już nie powtórzy w pewnym stopniu pozwala mi to zapomnieć o ciągłej chęci skosztowania jego malinowych ust.
- Nie martw się - szepczę zmysłowo - Potrzymam Cię za rękę, jeżeli będzie taka potrzeba - dodaje, szturchając go delikatnie biodrem.
- Ugh... Nie traktuje mnie protekcjonalnie - mówi z poważną miną, próbując przebić się przez mój chichot, którego mimo starań nie mogę powstrzymać.
- Chodź, kochanie.
Splatam nasze palce i ponownie ruszam w stronę kolejki diabelskiego młyna.  Mamy szczęście, ponieważ przejażdżka właśnie się skończyła i zostały jeszcze dwa wolne wagoniki, dzięki czemu nie musimy czekać kolejne 10 minut.
Wybieram niebieski, a następnie zajmuję wolne miejsce i czekam aż Lucas zrobi to samo. Widzę, że ciągle się waha, ale ostatecznie zaciska mocno szczękę i siada obok, przy okazji obejmując mnie ramieniem. Nie wiem tylko czy robi to, ponieważ jest opiekuńczy, czy może chce się do czegoś po prostu przytulić, by przeżyć tą przejażdżkę.
- Gotowy?
Lucas obdarza mnie zimnym spojrzeniem, które powoduje, że mam ochotę się zaśmiać. Zamiast tego kładę głowę na jego ramieniu i kiedy kolejka rusza otulam się mocno jego ciałem. Wiem, że ułatwi mu tę przejażdżkę, a przy okazji daje mi pretekst, by bezkarnie móc się do niego przytulać.
- Jesteś taki ciepły - szepcze, zaciągając się jego zapachem - I pachniesz cudownie.
- Ty też, maleńka - mruczy, całując moje czoło.
Stara się udawać, że wszystko jest w porządku, ale widzę jak zaciska palce na krawędzi wagonika. Sprawia mi to przykrość, ponieważ wiem, że ja jestem powodem jego stresu. Tylko ja.
Zagryzam dolną wargę, przenosząc dłoń na jego rękę i ściskam ją delikatnie. Chce ułatwić mu to wszystko i wesprzeć go dokładnie tak jak on zrobił to wczorajszego wieczora. Problem polega jedynie na tym, że nie wiem jak powinnam to zrobić, nie przekraczając przy tym granic, które sama sobie ustaliłam.
Luc postanawia mi jednak pomóc, najwyraźniej odbierając moje działania, jako zachętę - oplata się wokół mnie niczym bluszcz i wsuwa nos w moje włosy. Czuje szybkie bicie jego serca i ciepły oddech na policzku, który delikatnie mnie łaskocze.
- Myślałaś już o tym, co będzie dalej? - pyta, wdychając cicho - Kiedy te całe pięćdziesiąt dni się skończy i będziemy musieli zdecydować co dalej?
Podnoszę wzrok i spoglądam w jego przerażone, ale również poważne oczy. Jeżeli chodzi o pierwsze to wiem, że głównym powodem jest wysokość, na której się znajdujemy, jednak drugie powoduje u mnie niewielki strach. Mówię, więc jedyną rzecz, jaka przychodzi mi do głowy. Prawda jest bowiem taka, że nie jestem najlepsza w improwizowaniu, a już zwłaszcza przed chłopakami.
- Jest za wcześnie bym mogła odpowiedzieć na to pytanie... Znamy się niecały tydzień i nie zrozum mnie źle, uwielbiam każdy moment, które spędziliśmy razem, ale nie jestem jeszcze gotowa, by powiedzieć to wielkie "Tak" - mówię - Chodzi mi głównie o to, że tak naprawdę nie wiemy o sobie jeszcze wszystkiego. Nie wiemy praktyczni nic, a chciałabym, żeby było odwrotnie, kiedy to wszystko się skończy i będziemy musieli podjąć decyzje- dodaje - Mam również wrażenie, że diabelski młyn, gdzie najprawdopodobniej zaraz mi zemdlejesz, nie jest najlepszym miejscem na tak poważną rozmowę.
Blondyn kiwa głową i odwraca wzrok jakby moje słowa sprawiły mu fizyczny ból. Może odrobinę przesadzam, ale coś zdecydowanie jest na rzeczy.
- Hej - szepcze, kierując jego twarz z powrotem w moją stronę - Wiesz, że nie wyobrażam sobie kogoś innego na twoim miejscu, prawda? Chce powiedzieć "Tak" tylko jeszcze nie teraz.
Na potwierdzenie uśmiecham się delikatnie i całuje jego brodę.
Proszę Luc, proszę uwierz w moje słowa.
- Bardzo się z tego cieszę, kochanie - mruczy, wtulając się w moją szyję - Ta rozmowa jest jeszcze przed nami, nie uda nam się jej uniknąć. Myślę jednak, że masz racje - nie powinniśmy tego robić znajdując się kilkanaście metrów nad ziemią - wyjaśnia rzeczowo - Zwłaszcza, że nie czuję się tutaj zbyt komfortowo.
Chłopak przytula się mocno do mojego ciała i wzdycha cicho, kiedy znajdujemy się w najwyższym punkcie koła.  Ja natomiast staram się zrobić wszystko, co tylko mogę by odwrócić jego uwagę od miejsca w którym się znajdujemy.


- Najgorsza przejażdżka w życiu - burczy Lucas, w pośpiechu wyskakując z wagonika.
Przez trzy ostatnie kółeczka zielonooki trzymał mnie na swoich kolanach, chowając twarz w mojej szyi, kiedy ja szeptałam mu uspokajające słówka do ucha i głaskałam po włosach. Mimo to był bardzo dzielny i jestem prawie pewna, że po dłuższym czasie wysokość przestałaby mu przeszkadzać.
- Dałeś sobie świetnie radę - mówię szczerze, ujmując jego wystawioną dłoń - Musisz jednak przyznać, że widoki zapierały dech w piersi.
- Rozumiem, że mówimy o twoim biuście, ponieważ to jest to, co ja podziwiałem - rzuca, uśmiechając się zadziornie - I tak, był piękny.
Przez chwilę przypominam złotą rybkę, kiedy kilkukrotnie otwieram i zamykam bezgłośnie usta. Jestem zbyt zszokowana jego słowami i zaczynam się zastanawiać, czy aby na pewno opuściły one jego wargi. Wystarczy jednak jedno spojrzenie na wyraz jego twarzy, bym wiedziała, że nie był to jedynie wytwór mojej wyobraźni, a raczej marny żart, którego najwidoczniej nie zrozumiałam. Dokładna analiza niedawnej sytuacji tylko utwierdza mnie w moim założeniu. To zresztą niemożliwe, by Luc przez ten cały czas patrzył na moje piersi, a ja tego nie zauważyłam, prawda?
- Uważaj kolego - mówię z udawaną w głosie powagą, dodatkowo kiwając w jego stronę palcem wskazującym - Lepiej, żebym nie nakryła Cię na czymś takim, bo dopiero zobaczysz, co mogą zrobić te rączki.
Blondyn podnosi brwi i przysuwa mnie do siebie. Widać, że śmieszy go ta sytuacja i szczerzenie mówiąc nie winię go za to - sama bym sobie nie uwierzyła. Nie zmienia to jednak faktu, że jeżeli się postaram to naprawdę mogę mu coś zrobić. Może nie koniecznie fizyczne, ponieważ tutaj chyba nie mam szans, ale zemsta zdecydowanie nie jest mi obca. Christian zdecydowanie coś o tym wie.
- Czyżbyś mi groziła maluszku?
- Mhmmm.... - mruczę, przygryzając dolną wargę.
Uwielbiam się z nim droczyć. Nie umiem powiedzieć dokładnie, dlaczego. Mam jednak wrażenie, że dzięki temu nasza nietypowa relacja jest prawdziwsza - a przynajmniej pod taką podchodzi. W końcu jak lepiej rozładować sytuacje niż rzucając niemające jakiegokolwiek sensu zdanie? Zwłaszcza w towarzystwie swojego męża, którego jeszcze nawet nie całowałaś.  
Nagle coś rzuca mi się w oczy.
Jest niczym jasne światełko w tunelu czy ostatnia para wypatrzonych szpilek na wyprzedaży. To jedna z tych rzeczy, które są najprawdopodobniej niepotrzebne, ale musisz je mieć. Nie, dlatego, że w jakiś sposób Ci na niej zależy, czy może przypomina Ci jakiś ważny moment w twoim życiu. Po prostu jej chcesz i nic innego się nie liczy.
- Chodź - piszczę i mocniej zaciskam palce na dłoni chłopaka, kiedy zaczynam ciągnąć go w wybranym przeze mnie kierunku - Ten pingwin już jest mój.
Mrużę oczy lokalizując wypchaną maskotkę z wielkimi, świecącymi oczami. Jest co prawda malutka i nie wyróżnia się na tle innych, kolorowych zabawek, będąc jedynie szaro-biało-czarnym zwierzątkiem, jednak ma coś w sobie. I nie chodzi tu tylko o to, że jest niesamowicie słodka.
- Chciałbym to zobaczyć - prycha, rzucając mi jednocześnie niewypowiedziane wyzwanie.
Zasady przedstawione przez miłego mężczyznę wydają się dość proste. Wystarczy zbić trzy wieżę pustych puszek za pomocą sześciu piłeczek tenisowych, nieprzekraczający przy tym narysowanej na ziemi linii. Chodzi, więc głównie o to, by wykorzystać umiejętność celowania, z czego jestem całkiem zadowolona, jako dwukrotny mistrz darta.
Przybieram odpowiednią pozycję i przerzucając jedną z piłeczek w dłoniach, spoglądam na moje przeszkody. Mam jedynie sześć piłeczek, co oznacza, że muszę przewalić wieżę za pomocą dwóch, albo - co byłoby nawet lepszym rozwiązaniem - jednej. W takim razie, biorąc pod uwagę kształt budowli - cztery puszki u dołu, następnie trzy, dwie i jednak na samej górze - muszę celować w sam dół i modlić się by prawa fizyki tym razem mnie nie zawiodły.
Biorę głęboki wdech i zaczynam.
Pierwsza piłeczka trafia pomiędzy trzecią, a drugą puszkę w pierwszym rzędzie, które ciągną za sobą całą prawą stronę. Zostaje, więc z czymś na kształt dużej litery "A", co bez najmniejszego problemu udaje mi się zbić następnym rzutem. Z drugą wieżą idzie mi dużo lepiej, ponieważ z niewielką odrobiną szczęścia i mocniejszego podmuchu wiatru udaje mi się strącić puszki wykorzystując przy tym jedynie jeden żółto-zielony pocisk. Kiedy więc szykuje się do ostatnich rzutów, mając przed sobą trzy okrągłe piłeczki i jedynie jedną przeszkodę, nie mogę powstrzymać uśmiechu, który wręcz ciśnie mi się na usta. Nie ma mowy, żebym teraz nawaliła.
Z takim nastawieniem przyjmuję startową pozycje - wystawiam lewą nogę do przodu, rękę odciągam za plecy i delikatnie wystawiam język, ponieważ z jakiegoś dziwnego powodu to pomaga mi się skupić - i wyrzucam piłkę, która strąca tym razem większość górnej części wieży. Następna przelatuje niestety o kilka milimetrów za wysoko, przez co pudłuje. Zostaje z trzema puszkami i jedną tenisową piłeczką - tylko to stoi pomiędzy mną, a tym niesamowicie słodkim pingwinkiem. Zmuszam, więc do współpracy każdą, nawet najmniejszą komórkę w moim ciele i wykonuje ostatni strzał.
Zielony pocisk mknie przez powietrze, trafiając w środkową puszkę, która zahacza o dwie pozostałe i upada. Jej towarzyszka z prawej strony idzie w jej ślady, a ostatnia zaczyna się chybotać na boki. Przygryzam dolną wargę i podnoszę zaciśnięte pięści do góry, wpatrując się w metalowy pojemnik po jedzeniu, który w tym momencie świadczy o moim być, albo nie być. I już, kiedy jestem pewna, że mi się udało puszka nieruchomieje pozostając w swojej pierwotnej pozycji.
- Tak blisko, tak blisko, a za razem tak daleko! - rzuca Luc, widocznie zadowolony z mojej porażki, co sprawia, że jestem jeszcze bardziej zawiedziona - Zrób miejsce dla mistrza.
Mrużę oczy i krzyżuję ręce na piersiach, obserwując jego poczynania, co wydaje się mu wcale nie przeszkadzać. Wręcz przeciwnie. Z pewnością podaję mężczyźnie pieniądze i bierze jedną z piłeczek, by wykonać perfekcyjny rzut, którym zbija pierwszą wierze. Z drugą robi dokładnie to samo - puszki wręcz same padają pod jego wzrokiem. Cóż... Nie tylko one. Ja sama mam wrażenie, że zaraz wyląduje na ziemi, jeżeli nie odwrócę wzroku od napinających się mięśni blondyna.
Podchodząc do trzeciego rzutu Lucas jest już pewny swojego zwycięstwa. Patrzy, więc prosto w moje oczy wypuszczając piłeczkę, która idealnie uderza w górę pojemniczków po jedzeniu i przewraca je wszystkie niczym huragan, który nie zostawia po sobie nawet jednej suchej nitki.
Zadowolony z siebie uśmiecha się szeroko i odbiera swoją nagrodę.
- Proszę pingwinku - mówi, wręczając mi wypchaną zabawkę.
Po części fakt, że dostałam ją od niego sprawia, że maskotka jeszcze bardziej mi się podoba i przenosi jej znaczenie na zupełnie inny poziom. Jest teraz niczym zdjęcie - przypomina nam o jakimś wydarzeniu, dzięki czemu nigdy o tym nie zapomnimy.
- Dziękuję.
Po raz trzeci tego dnia staje na palcach i całuję brodę Lucasa. To aż niesamowite jak miękka jest tam jego skóra. A przez to zaczynam się jeszcze bardzie zastanawiać, jakie są jego usta. Czy są tak miękkie jak jedwab? Czy może smakują miętą, albo jego ulubionym winem, które piliśmy wczoraj do kolacji?
- Nie ma, za co skarbie - szepcze, otaczając mnie ramieniem - Cała przyjemność po mojej stronie.
Uśmiecham się na jego słowa i wtulam w jego klatkę piersiową, ściskając w ręce łapkę wypchanej zabawki. Ten moment zdecydowanie zasłużył na zdjęcie i pierwszy raz żałuje, że gdzieś w pobliżu nie kręci się jakiś kolorowo ubrany pracownik wesołego miasteczka, który mógłby nam je zrobić. Dlaczego zawsze jak są potrzebni to ich nie ma?
- Jak go nazwiemy? - pyta, czym całkowicie mnie zaskakuję. To raczej nie jest zdanie, które można codziennie usłyszeć od dwudziestoczteroletniego mężczyzny. No chyba, że nazywa się on Christian Fitz, ale to już inna historia.
- Nazwiemy?
- Tak. Nazwiemy - potwierdza, kiwając dodatkowo głowę - Wiesz, kiedy byłem mały moja babcia podarowała mi pluszowego misia - Tedy'ego. Miał złote futerko oraz zielony kubraczek i był po prostu fajny.  Bo przecież mając pięć lat wszystko właśnie takie jest. W krótkim, więc czasie Tedy stał się moim najlepszym przyjaciele.  Zabierałem go do przedszkola, parku czy nawet na lody z kolegami. Miałem wrażenie, że z nim wszystko jest lepsze. Pewnego dnia mój misio zaginął. Dokładnie pamiętam jak przez cały dzień siedziałem w moim pokoju i opłakiwałem tą kupkę puchu. Nawet urządziłem mu mini pogrzeb, na który zaprosiłem wszystkie moje zabawki - jakby jakakolwiek z nich miała w ogóle wybór - zatrzymuję się i zerka w moją stronę, jakby chciał się upewnić, że go słucham - Od tamtego momentu zawsze nazywałem jakoś moje zabawki.  Nie umiem powiedzieć, dlaczego.  Wydawały się wtedy po prostu fajniejsze i może nawet nabierały większej wartości - wyjaśnia - Pomyślałem, więc, że moglibyśmy to zrobić również z tym pingwinkiem... Wiesz na pamiątkę naszej drugiej randki i pokonania naszych lęków, czy coś.
Blondyn wzrusza ramionami, jakby ten pomysł nagle przestał brzmieć tak dobrze jak w jego głowie. Ja jednak jestem zachwycona jego słowami. Sam fakt, że nie boi się otworzyć przede mną i opowiedzieć o historii z dzieciństwa jest naprawdę słodkie, nie mówiąc już o tym, że niesamowicie wzruszające.
- To naprawdę uroczę wiesz - szepcze, podnosząc na niego wzrok - Masz jakiś pomysł?
- Hmm... Co powiesz po prostu na Penny? - proponuję, już wyraźniej spokojniejszy.
- Pingwinek Penny?
- Tak - rzuca - Dokładnie jak w tej bajce, która leciała, kiedy byliśmy malutcy.
Marszczę czoło, wytężając swój umysł. Penny? Jedyne, co potrafię sobie wyobrazić to różowy pingwin w żółtym ubranku z wielkim uśmiechem i zielonym lodem na patyczku w ręce. Nie jestem jednak w pełni pewna czy moja wyobraźnia mówi mi prawdę. Mimo to samo imię jak i pomysł bardzo mi się podobają, więc dlaczego nie?
- A więc niech będzie Penny - uśmiecham się szeroko, podnosząc pluszową zabawkę i przystawiam ją do twarzy Luca, by ten dał jej buziaka.
Wiem, że jest to dziwne i bardzo dziecinne, ale nie mogę się powstrzymać - to takie zabawne.
- Muszę iść do toalety. Wrócę za minutę, dobrze? - informuję mnie - Nigdzie się nie ruszaj.
Jego zaborcza potrzeba, trzymania mnie w bąbelku bezpieczeństwa, powoduje dzisiaj, że czuję się niczym małe dziecko, które nie potrafi same zawiązać nawet głupiej sznurówki. Wiem, że po prostu stara się być ostrożny, ale jego ciągła opiekuńczość zaczyna mi już powoli działać na nerwy.
Obserwuję jak oddala się lawirując pomiędzy ludźmi spacerujących po wesołym miasteczku. Przesuwam pingwinka Penny pod pachę, kiedy ten odwraca się na moment i spogląda prosto w moją stronę, jakby chciał się upewnić czy na pewno nie uciekłam. Nie ufa mi? Ta myśl jest naprawdę straszna. Żeby go jednak uspokoić krzyżuję ręce na piersiach i rzucam w jego stronę bezgłośne "Stoję", co sprawia, że blondyn rusza w dalszą podróż.
Czekam na Lucasa kołysząc nogami zwisającymi z murku, na który udał mi się wdrapać. Palcami wpycham do buzi kolejną porcje kolorowych żelków w kształcie dżdżownic, które kupiłam kilka minut temu. Sposób, w jaki cukier roztapia się na języku przypomina mi o dziecięcych czasach i jak łatwe było wtedy wszystko. Żelki i lody każdego dnia - to było życie!
- Sama jesteś?
Odwracam głowę i dostrzegam grupkę młodych chłopców stojących tuż nade mną. Są młodzi - mają może siedemnaście, osiemnaście lat i naciągnięte kaptury na głowę. Gapią się prosto w moją stronę, przez co naprawdę nie czuję się komfortowo. To ten typ na widok, których przechodzisz na drugą stronę ulicy, żeby tylko nie minąć się z nimi na chodniku.
- Nie - odpowiadam, odwracając wzrok. Mam nadzieję, że zrozumieją aluzję i sobie pójdą.
- Jesteś pewna? - pyta jeden z bardziej umięśnionych, przez co serce zaczyna mi bić dużo szybciej.
Wokół kręci się sporo ludzi, jednak nie mogę powiedzieć, że czuję się stuprocentowo bezpieczna. Nie zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie chciał zareagować - w końcu łatwiej jest po prostu udawać, że się nic nie widzi. Staram się, więc odnaleźć wzrokiem Lucasa, by móc w razie wypadku uciec w jego ramiona. Nigdzie go jednak nie ma, a spojrzenia chłopaków, którzy uparcie czekają się moją odpowiedź, wydają się stawać coraz mniej przyjazne.
- Czekam na mojego męża.
Widzę jak ich miny zmieniają się z zapartych w lekko zaskoczone, a następnie jeden z nich szepcze coś swojemu koledze, który wydaje się być ich przywódcą.
- Możemy poczekać z tobą - proponują, ale ja doskonale wiem, że nie należą oni do osób, którzy chętnie przyjmują odmowę.
- Nie trzeba, dam sobie radę sama. Powinien zaraz być.
Odsuwam się gwałtownie, kurczowo trzymając swojego pingwinka, kiedy jeden z nich postanawia się przysiąść. Jest wyższy i ogólnie większy, mimo, że jestem starsza o kilka dobrych lat. Dodatkowo reszta cały czas się gapi, czym wydaje się jeszcze bardziej prowokować chłopaka. Mogę sobie tylko wyobrazić jak wściekły byłby Luc, gdyby zobaczył, co się dzieje.
Kiedy jednak ręka chłopaka ląduję na moim kolanie, zaczynam żałować, że go tu nie ma. Zmuszona zostaje radzić sobie sama - zamachuję się wypchaną zabawką, która uderza go w tył głowę, a następnie szybko zeskakuję z murka.
- Sky!
Nie muszę się odwracać, by wyobrazić sobie jak wygląda twarz Lucasa. Kiedy jednak to robię to, co widzę przekracza wszystkie moje oczekiwania - jego usta są zaciśnięte, oczy szeroko otwarte, a wszystkie mięśnie mocno napięte. Przypomina nawet jednego z tych wrestlerów w kolorowych gatkach, których Christian tak bardzo lubi oglądać.  A to może oznaczać tylko jedno - jest naprawdę wściekły.
- Odsuń się od niej ty mały dupku.
Szybko wskakuję pomiędzy nas i odpycha, naruszającego moją przestrzeń osobistą, chłopaka. Ja natomiast oplatam ręce wokół jego pasa i wtulam się w jego plecy, dzięki czemu od razu czuję się spokojniej oraz dużo bezpieczniej. Dokładnie tak jakby Luc był moja tarczą -przy nim nic mi się nie stanie.
- Nie waż się jej dotknąć!
Zielonooki zaciska nerwowo pięści, a następnie chwyta jednego z stojących na murku chłopaków za kostkę i mocno pociąga wytrącając go z równowagi. Pech chce, że jest to ten sam, który wcześniej, w dość nieprzyjemny sposób mi się narzucał. Jego koledzy mogą tylko popatrzeć, jak ten ląduje twarzą na twardym betonie. Słyszę stłumiony krzyk i już wtedy wiem, że pociągnie to za sobą większe konsekwencje w postaci uszczerbku na jego zdrowiu. W tym momencie mam to jednak głęboko w nosie. Marzę jedynie, by wrócić do hotelu i dokończyć ten piękny dzień przytulając się na kanapie z kieliszkiem białego wina w ręce. To wszystko, czego chce - czy to naprawdę tak wiele?
Lucas wydaje się czytać mi w myślach - zwinnie się obraca, podnosi, bym oplotła nogi wokół jego talii i rusza w stronę wyjścia. Korzystając z okazji wtulam twarz w zagłębieniu między jego szyją, a ramieniem, mocno zaciągając się jego cudnym zapach.
- Dziwka! - krzyczy głośno jeden z nastolatków.
To wystarcza.
Zielonooki gwałtownie przystaje i mogę przysiąść, że słyszę jak jego zęby uderzają o siebie. Słowa nieznajomego wydają się uderzyć w niego dużo bardziej niż bym się spodziewała, niż dotykają one mnie, a to nie zwiastuje niczego dobrego. Wiem, bowiem, że jeżeli zaraz ktoś nie zareaguję ten cudowny dzień skończy się na wielkiej bójce i podbitym oku.
- Lucas... Proszę nie... Proszę - szepcze, w panice mocniej zaciskając uścisk wokół jego szyi.
Nie mogę pozwolić, by ta sytuacja wymknęła się z pod kontroli. I nie chodzi tutaj tylko o to, że nie mam ochoty na wieczorną wizytę na posterunku policji. Boję się. W ten dziwny, niewytłumaczalny sposób naprawdę się o niego boję i myśl, że mogłoby coś mu się stać przeraża mnie.
- Proszę - powtarzam cichutko.
Odchylam głowę, by móc spojrzeć w jego oczy - są zamglone, a ciepły kolor zieleni praktycznie zniknął na korzyść czarnego. A to nie może świadczyć o niczym dobrym. Robię, więc jedyną rzecz, jaka przychodzi mi do głowy - czepiam się niego niczym pijawka i zaczynam masować jego głowę, a następnie plecy, uprzednio szybko całując jego policzek.
- Proszę.
Moje modlitwy zostają wysłuchane, kiedy Luc stawia pierwszy krok do przodu, by kontynuować drogę do wyjścia. To niesamowite jak szybko wielki supeł nerwów rozwiązuje się w moim brzuchu i pozostawia po sobie wielki uśmiech oraz spokój. Mam wręcz ochotę krzyczeć i piszczeć ze szczęścia.
- Dziękuje, dziękuje Luc - zaklinam, mocniej go przytulając - Naprawdę nie chciałabym odwiedzać mojego męża w więzieniu.
- Odwiedzałabyś mnie w więzieniu? - pyta, zaskoczony podnosząc brwi.
- Lucas... Właśnie o to mi chodzi, że nie chciałbym tego robić.
Tak naprawdę nigdy nie miałam bliższego kontaktu z policją. No może oprócz tego jednego razu, kiedy odbierałam Christiana z aresztu i mimo, że wtedy nic złego nie zrobiłam, za żadne skarby nie chciałabym powtarzać tej historii. 
Jednocześnie zaczynam się zastanawiać czy Lucas wpakował się kiedykolwiek w większe kłopoty. Co prawda blondyn nie wydaje się osobą, która lubi zadzierać ze złym towarzystwem, jednak po tym, co dowiedziałam się wczoraj i zobaczyłam dzisiaj, nie jestem już tego taka pewna.
- Nie Sky, nigdy nie siedziałem w więzieniu - rzuca, jakby czytał mi w myślach.
Wypuszczam trzymane w płucach powietrze i z powrotem obieram głowę na jego ramieniu.
- Złapali mnie za to kilka razy i wsadzili do aresztu.
Bezwiednie zaciskam uścisk wokół jego szyi. Co do cholery musiał zrobić żeby go aresztowali? I to kilkukrotnie!
- Spokojnie mała. To nie było tak jakoś ostatnio.
Mimo, że powinno mnie to uspokoić wcale tak nie jest. Sam fakt, że mój mąż spędził kilka godzin, a może nawet całą noc w zimnej, brudnej celi przeraża mnie i już w tym momencie wiem, że nie pozwolę by kiedykolwiek się to powtórzyło.
- Co kryje się pod słowem ostatnio? - pytam, marszcząc czoło.
- Uhhh... Dalej niż rok temu - wzdycha - Nie pamiętam dokładnie.
Te słowa delikatnie mnie uspokajają i dają nadzieję, że może faktycznie uda mi się go upilnować
- Teraz ty mi powiedz, dlaczego tak jest?.. Jak tylko zostawię Cię samą na pięć minut, przyciągasz wszystkich dupków w okolicy.
Nie muszę patrzeć na jego twarz, by wyczuć wyraźne rozbawienie w jego głosie. Jest to w końcu tak bardzo zabawne... Trzeba jednak przyznać, że zaprezentował właśnie bardzo umiejętną próbę zmiany tematu.
- To jedna z moich cennych zalet kochanie.
- Zdecydowanie wyjątkowa - prycha, a sarkazm jest tak wyczuwalny, że nawet głuchy by go wyłapał.
Uśmiecham się delikatnie i całuje jego policzek.
- Musisz jednak przyznać, że wcale nie jestem taka bezbronna jak Ci się wydaje - rzucam - Ja i Penny świetnie sobie radzimy.
Lucas marszczy brwi, a następnie zaczyna się cicho podśmiewać z wypowiedzianych przeze mnie słów.
- Chcesz mi powiedzieć, że uderzyłaś tego chłopaka wypchaną zabawką?
- Tylko to miałam pod ręką... - tłumacze, wpychając do buzi dwa kolorowe robaczki - Ważne, że było skuteczne.
- Tak... Widziałem - mówi, kradnąc mi zielonego żelka i wpycha go sobie do ust, kiedy wychodzimy z wesołego miasteczka.


- Idź już do pokoju i wybierz film, a ja jeszcze skoczę do baru po butelkę wina - proponuję, przystając przy windzie.
Końcowo wycieczka do wesołego miasteczka skończyła się na długim, ale jakże przyjemnym spacerze po malowniczych uliczkach Paryża. To naprawdę niesamowite jak piękne jest to miasto po zapadnięciu zmroku - małe czy duże restauracje, które za dnia są prawie puste, nagle zostają wypełnione przez młodych i starszych mieszkańców, którzy chcą się po prostu dobrze bawić. Są w tym wszystkim jednak tak bardzo otwarci oraz szczerzy, że człowiek sam ma ochotę wskoczyć w krótką sukienkę czy lepszą koszulę i do nich dołączyć. I nie ma tutaj wyjątków. Nawet ja - dziewczyna, którą nie przepada za głośnymi, wielkimi imprezami - nie mogłam się powstrzymać i bez mrugnięcia oka, porwałam mojego męża na parkiet i zaczęłam wirować w jego ramionach, nie przejmując się tym, że wcale nie jestem w tym najlepsza. Udało nam się nawet kupić dwa, tradycyjne francuskie desery, których sam zapach był tak cudowny, że aż popłynęła mi ślinka. Dosłownie!
- Jesteś pewna?- pyta, nie do końca przekonany do mojego pomysłu - Ja mogę iść to zrobić.
Jego niezawodna chęć do wyręczania mnie we wszystkim, co robię włącza się po raz kolejny tego dnia i mimo, że jest to naprawdę kochane, zaczyna mnie już powoli denerwować. No proszę! Nie jestem małym dzieckiem - potrafię przejść do baru i kupić butelkę wina nie gubiąc się przy tym.
- Tak kochanie... Wybierz film, a ja zaraz do ciebie dołączę.
Szybko całuje jego policzek i ruszam w odpowiednim kierunku.
Kilka minut później stoję na końcu kilkuosobowej kolejki, której większość stanowią starsi mężczyźni i grzecznie czekam na swoją kolej. Przy okazji mam okazję poznać nazwy najróżniejszych drinków, których nie miałam jeszcze szansy nigdy spróbować. Niektóre brzmią całkiem zachęcająco.
Kiedy przychodzi jednak moja kolej, barmanka postanawia wziąć sobie krótką przerwę, jakby w ogóle nie stała tutaj od kilku minut. Troszkę niemiło. Powiedziałabym, że nawet bardzo. Radzę, więc sobie sama - nachylam się ponad bar i sięgam po butelkę naszego ulubionego wina, ówcześnie kładąc wyliczoną kwotę pieniędzy na ladzie.
- Nie wiedziałem, że od teraz tak wygląda samoobsługa w hotelowych barach.
Męski, głęboki głos całkowicie mnie zaskakuję, kiedy pośpieszne stawiam stopy na ziemi.
- Tak szczerze, to nie wiedziałem, że w hotelowych barach istnieje w ogóle coś takiego jak samoobsługa.
Nerwowo przygryzam wargę, kiedy powoli podnoszę głowę.
Lśniąca, jasna skóra, roztrzepane, karmelowe włosy i śmiejące się, niebieskie oczy sprawiają, że mój rozmówca jest przyjemnym dla oka mężczyzną. Ma mocno zarysowaną szczękę i uroczy szelmowski uśmiech. Wysportowany i trzymający się prosto, emanuję przyjemną energią oraz dobrym humorem.
- Czasami, kiedy obsługa wyraźni cię ignoruję trzeba łamać zasady i radzić sobie samemu - rzucam, wsuwając butelkę wina pod pachę.
- Wydaje się to troszkę... - zaczyna, rzucając szybkie spojrzenie w stronę baru - Masz racje.
Chłopak powtarza moje poczynania, by po chwili stanąć przede mną z dwiema butelkami szampana w ręku.
- Widzę, że jest, co świętować - mówię, kiwając głową w stronę trunku.
- Zaręczyny - wyjaśnia, uśmiechając się szeroko.
Jest wyraźniej szczęśliwy, a to może oznaczać tylko jedno - jego wybranka powiedziała "Tak"
- To cudownie! Gratuluję...
- Alex - przedstawia się i ponownie uśmiecha, przez co w jego policzkach tworzą się małe dołeczki, które dodają mu uroku.
- Gratuluje Alex ! - powtarzam, koleżeńsko klepiąc go po ramieniu.
Muszę przyznać, że po części zazdroszczę jego narzeczonej. Kto jednak by tego nie robił? Przecież każda kobieta chce, by wybranek jej serca upadł przed nią na jedno kolano i wypowiedział te trzy słowa.
- Jestem Skylar, ale wolę, kiedy ludzie mówię do mnie Sky.
Wyciągam w jego stronę dłoń, którą ten delikatnie ujmuję i potrząsa dla formalnego zapieczętowania znajomości.
- Miło Cię poznać Skylar, która woli, kiedy mówi się do niej Sky.
Uśmiecham się szeroko i zaczynam cicho chichotać. Nie mogę się powstrzymać - tak bardzo przypomina mi Christiana.
Rozmawiamy jeszcze przez krótką chwilę, a następnie rozchodzimy się w kierunku swoich pokoi. 
Od autorki: Nie wiem nawet od czego powinnam zacząć.
Przepraszałam was już pod ostatnim rozdziałem i teraz wypadało by zrobić dokładnie to samo - tak bardzo was przepraszam. Obiecywałam, że posty będą częściej, a następnie publikuję rozdział po prawie dwóch miesiącach. Jak widać nie za bardzo mi to idzie :( Na moje usprawiedliwienie mogę jedynie powiedzieć, że cóż.. dużo się u mnie działo. Nie będę się zagłębiać jednak pamiętajcie o jednym - zdrowie zawszę jest na pierwszym miejscu, nie przekładajcie go nad nic innego !
Jeżeli chodzi o sam rozdział to mam mieszane uczucia co do końcowego efektu - ocenę pozostawiam wam. Z góry przepraszam za wszystkie błędy. Od dłuższego czasu nie mam kontaktu z moją betą, dlatego jest on sprawdzony jedynie przeze mnie. Mówiąc o tym - nie znacie może kogoś? Mimo to mam nadzieję, że nie będzie tak najgorzej. Co myślicie o nowej postaci - Alexie ?
Dziękuje za wszystkie komentarze pod ostatnim rozdziałem !
Całuje i życzę wszystkim miłych wakacji ! :*