poniedziałek, 19 października 2015

Ninth Day

Mrużę oczy, wytężając wzrok, by odnaleźć się w ciemnej przestrzeni. Światło bowiem już dawno zgasło - a przynajmniej tak mi się wydaję, ponieważ podczas całego zdarzenia upadłam i straciłam przytomność. Ocknęłam się, jak twierdzi Alex, piętnaście minut później, szepcząc najdziwniejsze rzeczy przeplatane imieniem mojego męża.
Od tego czasu zdążyłam się dowiedzieć, że jedyną osobą z działającą komórką jest Caroline - blondwłosa Angielka, którą odbywa w Paryżu służbową delegacje wraz ze swoim szefem. Po kilku nieudanych próbach telefonicznego kontaktu z innymi zgodnie przystaliśmy na jego tymczasowe wyłączenie, by oszczędzić i tak będącą już w ubogim stanie baterie.
Przeszukaliśmy również kieszenie i torby w poszukiwaniu drobnych przekąsek typu czekoladowe batony czy owocowe landrynki. Żadne z nas nie znalazło jednak nawet miętowej gumy, co po krótkim zastanowieniu wydaje się dość oczywiste, biorąc pod uwagę, że jest prawie dwunasta i każde z nas wybierało się właśnie do pokoju na zasłużony sen.
- Już lepiej? - pyta Alex, nawiązując do mojej bolącej głowy, która w przeciągu kilku godzin na pewno zostanie przyozdobiona fioletową gulą.
- Troszkę - przyznaję, odruchowo pocierając skronie. Nie zmienia to jednak faktu, że najprawdopodobniej zabiłabym dla mocnych proszków przeciwbólowych, by pozbyć się tego pulsującego miejsca w mojej czaszce, które jak na razie nie wydaje się odejść z własnej woli.
- Po tym, co zaprezentowałaś, nie liczyłbym na szybką ulgę - rzuca, na co delikatnie szturcham go w ramię. Naprawdę nie musi mi o tym przypominać! - Ciesz się, że nie masz ochoty wymiotować... A może raczej to my powinniśmy być za to wdzięczni. Ta mała przestrzeń zdecydowanie nie nadaje się do takich przeżyć.
Krzywię się na samą myśl o takiej możliwości. Zatrucie pokarmowe i wiążące się z nim wymioty są jednym z największych koszmarów mojego dzieciństwa i do dzisiaj zażywam wszystko, by ich uniknąć. Jest to również jeden z powodów, dla których tak bardzo boję się ciąży. Oczywiście istnieje jeszcze strach przed wychowaniem dziecka w rodzinie pozbawionej szczerzej miłości i zaufania, czego miałam okazję doświadczyć. Do tego jednak przyznaję się dużo rzadziej...
- Jak tam udał się wieczór z szampanem? - pytam, chcąc zmienić bieg moich myśli. Wpadanie w dodatkowy dołek nie wydaje się najlepszym rozwiązaniem w obecnej - i tak już kiepskiej - sytuacji.
- A muszę przyznać, że całkiem dobrze - odpowiada krótko. - Dziękuję.
- To wszystko?
Wydymam dolną wargę rozczarowana brakiem bardziej szczegółowych informacji. W duchu liczyłam na nazwę jakiejś dobrej restauracji czy miejsca wartego odwiedzenia, by móc zaskoczyć Lucasa.
- Spędziliśmy przemiły wieczór, jedząc typowo francuskie jedzenie, pijąc czekoladę i grając w szachy - mówi, przewracając przy tym oczami.
- Grając w szachy? - powtarzam, marszcząc zaskoczona brwi. To zdecydowanie nie pasuje do Alexa, który przeskakiwał ze mną przez bar. Mogę jednak zawsze się mylić, jako że tak naprawdę go nie znam.
- To ulubiona gra mojej narzeczona - wyjaśnia. - Czasami potrafi być całkiem interesująca.
Kiwam jedynie głową, nie wiedząc, co innego mogłabym zrobić. Dla mnie szachy były jedynie ucieczką od ćwiczenia podczas zajęć wychowania fizycznego i wydawały się w porządku tylko wtedy, kiedy mój przeciwnik nie pokonywał mnie, wykonując zaledwie kilka ruchów.
- Naprawdę! - upiera się, a w jego oczach pojawiają się kiedyś tak dobrze mi znane płomienie. - Co prawda sam nigdy bym ich nie wybrał, ale jak długo Diana jest dzięki temu szczęśliwa, nie będę narzekać. Miłość zmusza nas czasami do pewnych poświęceń, które po głębszym przemyśleniu wcale nie są tak wielkimi poświęceniami. Jestem pewien, że wiesz, o co mi chodzi.
Wymuszam uśmiech i spuszczam wzrok na moje palce, kiedy w środku mam ochotę krzyczeć. Cały dobry humor i chęć na przekomarzanie się znika, a nagłą potrzeba przytulenia się do mojego najlepszego przyjaciele jest jedynym, co czuję. Ja sama już dawno się w tym wszystkim pogubiłam. Nie tak jak ludzie, po których zachowaniu można poznać, że znajdują się w nowym dla nich mieście, a raczej jak małe dziecko w supermarkecie, któremu wydaje się, że zostało porzucone przez rodziców.
To ten sam rodzaj zagubienia, które towarzyszyło mi przez kilka tygodni, kiedy skończyłam osiem lat i nareszcie zrozumiałam, że krzyki moich rodziców nie są koniecznie krzykami wyrażającymi radość.
Z góry wszystko przecież wygląda kolorowo.
Mam przystojnego męża, który trzyma mnie za rękę w ciągu dnia, przytula w nocy i mówi, że wyglądam pięknie również wtedy, kiedy nie mam na sobie makijażu. Można by nawet powiedzieć, że uzupełnia mnie, naprawia to małe dziecko, które zostało pominięte w najmłodszych latach, i teraz uczy się walczyć z wszystkimi swoimi strachami. Wie o mnie prawie wszystko, jakbym była otwartą księgą i nigdy nie popełnia błędu przy wyborze ulubionych kwiatów czy koloru biżuterii.
Kiedy jednak strony się odwracają, ja mogę mówić jedynie o cudownym mężczyźnie, którego poznałam osiem dni temu. W mroku można bowiem dostrzec maskę, która chroni go i jego sekrety.
Próbowałam złożyć wszystkie elementy układanki. Może Nathan w jakiś sposób nadszarpnął jego zaufanie? Może nawet poszło im o dziewczynę? To mogłoby pasować. Lucas zachowuje się nadopiekuńczo zawsze wtedy, kiedy inny mężczyzna pojawia się w pobliżu - zwłaszcza jego własny brat. Czy jednak nastoletnia miłość mogłaby spowodować tak wielkie rany, by te nie zdążyły się jeszcze zagoić?
Usilnie wyobrażam sobie, że właśnie tak było i że to wydarzenie wcale nie wpłynie w dużej mierze na naszą przyszłość, okrywając zapomnieniem prawdę o tym, jakiego typu dziewczyną w rzeczywistości jestem.
Dla kobiet brak pewności siebie jest trudnym przeciwnikiem. Gdyby odjąć od tego miejsce, w jakim się wychowałam oraz moje wcześniejsze doświadczenie z uczuciem zwanym miłością, może byłoby inaczej. Może potrafiłabym odpowiednio zakręcić biodrami i wypchnąć usta, by zdobyć odpowiedzi na pytania, które prześladują mnie co nocy.
Wystarczy jednak wspomnienie przeszłości, bym mimowolnie się poddała.


Po dwóch godzinach siedzenia w czterech metalowych ścianach powoli zaczyna mi odbijać. Czuję się niczym gruby chomik zamknięty w małej, brudnej klatce, który drapiąc o pręty, uzyskuje jedynie słodkie słówka odnośnie jego wyglądu. Jakie jednak mają one znaczenie, kiedy on dalej się dusi?
Jedynym plusem tej sytuacji okazuje się poznanie Caroline. Wiele nas łączy, chociaż jeszcze więcej dzieli, co czyni ją atrakcyjniejszą. Ona również miała trudne dzieciństwo tylko jej rodzice rozwiedli się, kiedy miała dwanaście lat. Ma dwóch przyrodnich braci, którzy w odróżnieniu od niej, postanowili kontynuować rodzinny biznes ich matki. Podobno mają nadzieję, że dzięki ich modlitwie po zasmakowaniu pracy w korporacji jej się odmieni, ale Caroline uważa, że dopiero wtedy w pełni rozwinie skrzydła.
Marzyła o tym, by pewnego dnia zostać pilotem samolotu, ale z powodu lęku wysokości musiała nieco zmienić plany i obecnie chce przejąć dział reklamy i marketingu w firmie, której pracuje. Ja opowiedziałam jej o wybranej przez moich rodziców szkole biznesu i o moich własnych ambicjach pracy w jednej z nowojorskich redakcji. Kiedy przyznałam, że chyba jednak z tego zrezygnuje, odparła:
- Jesteś najgłupszą osobą, jaką w życiu poznałam! - Pokręciła głową. - Od dzisiaj będziesz pisać dla mnie!
Myślę, że to przypieczętowało naszą znajomość.
Teraz obie obserwujemy Alexa, która zasnął niecałe dwadzieścia minut temu i właśnie zaczął się ślinić. I nie mam tutaj na myśli małej kropelki w kąciku ust, a wielki ślinotok płynący ku szyi.
- Tak szczerze, to on jest całkiem przystojny - rzuca blondynka ze swoim brytyjskim akcentem.
Podnoszę wysoko brwi.
- Czy ty nie widzisz tego wodospadu, który właśnie znika za jego koszulką?
- Och przestań... To jest całkiem słodkie - upiera się przy swoim, wydymając dolną wargę.  - Jest przystojny. Przyznaj, że jest przystojny.
Mam ochotę się zaśmiać, słysząc powagę w jej głosie. Jeżeli tak wyglądają jej przemówienia, to kupię wszystko, co zareklamuje!
- Jest przystojny i nawet zabawny, ale również bardzo zajęty.
- Gadanie - burczy, wyciągając do przodu nogi. - Może stwierdzi, że ona jednak nie jest dla niego? W końcu kto uwielbia grać w szachy?
Jej twarz wykrzywia się w dziwnym grymasie, kiedy energicznie gestykuluje rękoma. Powiedziałabym, że nawet za energicznie, ponieważ przy okazji uderza mnie w głowę.
- To nie jest program Spełnimy Twoje Marzenia! - mówię z uśmiechem. - I zdziwiłabyś się jak dużo ludzi.
- Dziwnych ludzi...
- Czy zresztą nie podobał ci się twój szef? Mark? Mike?
Podnoszę brew, kiedy dziewczyna potakuję głową.
- No właśnie - mój szef! Narzeczona wydaje się prostsza do przeskoczenia...
Nie wytrzymuję i wybucham śmiechem, który odbija się i niesie echem po całym pomieszczeniu. 

- Nareszcie - szepcze Caroline, energicznie poderwawszy się do góry, kiedy winda powoli zaczyna zjeżdżać na dół. Podążam zaraz za nią, szczęśliwa, że nareszcie wydostanę się z tej metalowej klatki.
Te kilka godzin naprawdę dały mi w kość. Co prawda fizycznie ciągle się trzymam - ból głowy już dawno zmalał na sile, a dzięki miłemu towarzystwu udało mi się nawet pokonać falę snu  - psychicznie jestem jednak jedną wielką kupką pytań i nie wiem, jak długo jeszcze wytrzymam bez przynajmniej kilku odpowiedzi. W końcu każdy kanister benzyny kiedyś się przeleje i w efekcie wybuchnie.
Tak to jednak jest, gdy zaślepia cię pożądanie. Władzę nad tobą przejmują twoje własne emocje i odrywasz się od rzeczywistego świata. Dlatego, gdy mijasz ukryte w cieniu uliczki, gdy słyszysz dobiegające z ciemnych kątów przekleństwa, nie zwracasz na to uwagi - twój wzrok zaćmiewa to, czego pragniesz - i tak właśnie można się potknąć po raz pierwszy. A do tego nie mogę ponownie dopuścić.
Za dobrze znam ten słony smak towarzyszący ostremu jak brzytwa bólowi. Strach, który otula nas niczym koc, a ty poddajesz się mu, bo zanadto jesteś już zmęczony walką. Nawet nie smutne, a żałosne są takie chwile, gdy to strach staje się pocieszycielem, gdy lęk przeistacza się w dobrego towarzysza. Gdy po otwarciu oczu widzisz jedynie ciemność, bo zbyt długo nie oglądałeś świata. Kiedyś była to jednak codzienność, do której naprawdę nie mam ochoty wracać.
Obiecałam sobie, że już nigdy nie będą tą samą, małą Sky, która ledwo zdała ostatni rok liceum przez złamane serce. I wiem, że nie mogę wypłynąć od razu na głęboką wodę, ale również nie mogę dać Lucowi pięćdziesięciu dni na otwarcie się przede mną. Możemy robić to powoli, krok po kroczku razem odkrywać nasze tajemnice i zdobywać wzajemne zaufanie. Musimy jednak ruszyć do przodu, bo inaczej nasze małżeństwo skończy się zupełnie inaczej, niż początkowo chciałam.
- Na całe szczęście! - warczy Alex, stając po mojej prawej. - Jeszcze chwila, a doświadczyłybyście czegoś nieszczególnie ciekawego - dodaje, co biorąc pod uwagę jego dziwną postawę może oznaczać tylko jedno.
- Czyżby ktoś tutaj musiał do toalety? - pytam słodko, wymownie podnosząc brew.
Caroline wydaje się rozumieć, o co mi chodzi, ściskając chłopaka z drugiej strony.
- Tak i jeżeli nie przestaniecie, będziecie mogły to zobaczyć - rzuca, poruszając ramionami, by odepchnąć nas od siebie. - Mówię poważnie.
Zagryzam dolną wargę, starając się powstrzymać śmiech. Kilka sekund później drzwi widny się otwierają, a Alex wybiega z niej niczym oparzony i zaczyna przedzierać się przez tłum zgromadzony w lobby.
Ja podążam zaraz za nim, ciesząc się, że nareszcie będę mogła zmyć z siebie ten okropny zapach chloru. Do teraz jestem w niezłym szoku, że ani Caroline, ani Alex nie wypomnieli mi tego w ciągu tych kilku godzin. 
Nie udaje mi się jednak zrobić nawet dziesięciu kroków, kiedy moje stopy zostają oderwane od ziemi, a ciało przyciągnięte do ciepłej klatki piersiowej Lucasa. Jego ramiona otulają mnie dookoła, miażdżą płuca, praktycznie uniemożliwiając oddychanie.
- Sky - szepcze cicho, wsuwając nos w moje włosy i nabierając głęboko powietrza. - Skylar.
Wręcz czuję, jak jego mięśnie naprzemiennie napinają i rozluźniają się pod koszulką, kiedy powoli rusza do przodu ze mną na rękach.
- Gdzie idziesz? - pytam cicho, ciesząc się, że ta cała sytuacja jednak coś w nim obudziła. Może jednak nie będzie tak trudno, jak mi się wydawało? - Winda jest w drugą stronę.
- Na końcu korytarza są schody - wyjaśnia, pocierając dłonią moje plecy. - Od dzisiaj winda jest dla ciebie miejscem zakazanym - dodaje, na co wydymam dolną wargę. Naprawdę nie marzy mi się pokonywanie tysiąca schodów każdego dnia.
- Przecież to nie moja wina, że winda się zepsuła - burczę niezadowolona. - Zresztą czy wyobrażasz sobie mnie, schodzącą po tych schodach w szpilkach?
Przenoszę na niego wzrok, mocniej zaciskając ramiona wokół jego szyi, kiedy Lucas zaczyna pokonywać kolejne stopnie.
- W takim razie od dzisiaj nie jeździsz windą sama.
Kilka minut później Luc otwiera drzwi do naszego pokoju i stawia mnie na podłodze. Jest zmęczony i nie muszę spoglądać ponownie, by wiedzieć, jak bardzo stara się nie ulec pokusie zamknięcia oczu. Sama ledwo trzymam się na nogach, a wstałam prawie dwie godziny po nim.
- Chodźmy spać - proponuję, sięgając po jego prawą dłoń.
- Tak bardzo się o ciebie martwiłem, Sky - mówi, ignorując wypowiedziane prze zemnie zdanie i przyciąga mnie do siebie. - Nie powinienem puszczać cię samej. Wiedziałem, że to był zły pomysł - dodaje, zamykając oczy i opierając czołem o moje czoło. 
- Przecież nic mi nie jest...
- Byłabyś zdziwiona, Sky, jak duże szkody mogą wyrządzić małe rzeczy.
Niespokojny oddech wymyka się przez jego wargi, kiedy ja ciągle przetwarzam wypowiedziane przez niego słowa. Przypominają mroczy sekret, tajemnicę przekazywaną w cieniu nocy, by nie usłyszał jej nikt nieproszony.
- Nie rozumiem, o co ci chodzi, Luc - szepczę, skubiąc zębami dolną wargę. - Nie potrafię czytać w twoich myślach i nie znam cię na tyle dobrze, by móc się tego domyślić... Musisz wyrażać się jaśniej.
Niepewnie podnoszę ręce i ujmuję jego dłonie. Proszę, proszę powiedz coś - zaklinam, jednak sekundy mijają, a chłopak dalej milczy.
- Co takiego wyrządziło tak dużą szkodę? - pytam, starając się zachęcić go do otwarcia.
Przecież nie będę go oceniać. Nie będę płakać, śmiać się czy krzyczeć. Dlaczego więc miałby się bać powiedzieć mi, o co w tym wszystkim chodzi?
- Masz rację... - Nabiera powietrza i spogląda w moje oczy. - Dzisiaj wydarzyło się już wystarczająco dużo. Powinniśmy się położyć.
Całuje moje czoło i uśmiecha się delikatnie, zostawiając mi na noc kolejne pytanie.
Od autorki: Witajcie kochani !
Rozdział co prawda pojawia się dzień później niż bym tego chciała, ale hej... przynajmniej nie minął miesiąc czy nawet dwa :)). Jest również dużo krótszy niż początkowo zakładałam, jednak jedna ze scen ( może nawet ta, która spodobałaby się wam najbardziej ) jakoś mi tu nie pasowała... Powinna się ona jednak pojawić w następnym rozdziale, albo jeszcze następnym ! :*
Mam jednak nadzieję, że pokazał wam on co dzieje się w głowię Sky. I co myślicie o nowej postaci - Caroline?
Przechodząc jednak do ważniejszych rzeczy, chciałabym wam ogromnie podziękować za wszystkie komentarze pod dniem ósmym. Nie spodziewałam się, że będzie was tu tak dużo po takiej przerwie. Po prostu nigdy nie przestajecie mnie zaskakiwać i jestem wam za to ogromnie wdzięczna ! :**
Ściskam ! :*

czwartek, 1 października 2015

Eight Day

- Nie wierzę, że udało ci się mnie na to namówić - burczę, zrzucając na podłogę ciepły ręcznik i zamykam oczy. Odważna. Muszę być odważna.
- Mam ponad metr osiemdziesiąt, wiec nie masz się czego obawiać. - Lucas uśmiecha się i chlapie wodą w moją stronę - Poza tym obiecuję trzymać ręce z dala od zapięcia biustonosza. Chociaż nie będę kłamał, mam bogatą wyobraźnię, więc kiedy będziesz już w wodzie, zacznę fantazjować.
Wywracam oczami i pocieram ramiona, które zdążyły pokryć się gęsią skórką. Czemu się jednak dziwić? Jest po siódmej, a my spędzamy czas w hotelowym basenie, który został zamknięty pół godziny temu.
- Jakoś to mnie nie przeraża - rzucam.
Nie mogę jednak tego powiedzieć o litrach wody, które znajdują się zaledwie kilka kroków ode mnie. Czy wspomniałam kiedykolwiek, że nienawidzę ośmiornic i panicznie boję się wody? A przynajmniej odkąd w wieku siedmiu lat wpadłam do morza. Po tym wydarzeniu nawet tonięcie w kreskówkach przestało być zabawne.
Może więc będzie lepiej, jeżeli jednak zrezygnuję z tego szalonego pomysłu, zanim wskoczę do basenu i zrobię z siebie totalną idiotkę.
- Obiecuję, że nic ci się nie stanie, Sky - mówi, a szczerość w jego głosie jest tak namacalna, że aż ściska mi serce.
Przełykam z trudem ślinę i kiwam głową, robiąc pierwszy krok.
Luc uśmiecha się w zrozumieniu i bierze mnie w ramiona. Jego ciało parzy moją skórę, kiedy powoli stawia mnie na pierwszy stopniu. Jesteśmy oddzieleni od siebie kawałkami materiału i mimo że w innej sytuacji najprawdopodobniej już zwróciłabym na to większą uwagę, teraz wszystko co czuję, to przerażenie. Chcę jedynie tulić się do niego i tylko do niego. Mam wrażenie, że dzięki temu zapomnę o otaczającej mnie wodzie i paraliżującym strachu.
- Nie bój się - szepcze, przyciskając mnie mocniej do swojej piersi. - Trzymam cię.
- Obiecujesz?
- Obiecuję. Nie pozwolę, żebyś była na sekundę sama. Nie pozwolę ci utonąć. Nie puszczę twojego ciała, dopóki nie będziesz gotowa i nie spuszczę z ciebie oka, aż osuszysz się ręcznikiem.
Spoglądam na chłopaka z wdzięcznością i stawiam kolejny krok, mocniej ściskając jego rękę.
- Jest ciepła - przyznaję, rozchlapując wodę stopą.
Jest inna, niż pamiętałam. Lekka, przyjemna, wydaje się wręcz tańczyć pomiędzy moimi palcami. Niczym nie przypomina zabójczej broni, która prawie pochłonęła moje drobne ciałko piętnaście lat temu.
Nie oznacza to jednak, że nagle przestała mnie przerażać. Dalej jest cichym zabójcą, który może zaatakować w najmniej spodziewanym momencie. Tylko tym razem mogę już nie mieć tyle szczęścia.
Podnoszę wzrok i uśmiecham się delikatnie w stronę Luca. To ten uśmiech, którym chcę pokazać mu nadzieję i wiarę w niego. W nas. W to wszystko, co udało nam się stworzyć podczas tych kilku dni, mimo że wydaje się to być jedynie małą kroplą w ocenie wydarzeń, które będą mieć miejsce.
- To basen z podgrzewaną wodą - wyjaśnia rzeczowo. - Jeżeli jednak nagle zrobi ci się zimno, to bardzo chętnie cię rozgrzeje.
- To raczej nie będzie konieczne... Nie mówiąc już o tym, że to dość nierozsądne, skoro oboje jesteśmy tylko w strojach kąpielowych.
Mimo paraliżującego strachu, nie mogę nie zwrócić uwagi na Lucasa. Widok jego wyrzeźbionego torsu chyba nigdy mi się nie znudzi. Jest to ciało, o którym marzą odtwórcy głównych ról, o którym można pisać nieskończoną ilość wierszy miłosnych i które przez najbliższe czterdzieści dwa dni będzie należeć tylko do mnie. I teraz stojąc po pas zanurzony w wodzie, wygląda równie pięknie. Aż zazdroszczę jej, że dotyka go tam, gdzie ja nie mogę.
- Jesteś pewna? - Podnosi zawadiacko brew. - To jedna z zasad jakich nauczono mnie w skautach: trzeba ocierać się ciałami, by wytworzyć ciepło.
- Będę pamiętać na przyszłość - rzucam, chcąc rozładować napięcie seksualne, zanim zapragnę rzucić się na niego.
Zaciskam szczękę, niepewnie robiąc kilka następnych kroków, aż staję na ostatnim stopniu. Woda sięga mi teraz do pasa, dzięki czemu Luc dalej może podziwiać moje różowe bikini.
Małe trójkąty ledwo zakrywają moje piersi, a majtki to wąski sznurek z odrobiną materiału z przodu i z tyłu. Według mnie strój pasuje bardziej do prostytutki czy striptizerki, jednak Christian ma najwyraźniej inne wyobrażenia co do tych kobiet.
- Ja również, ja również - powtarza i przyciąga mnie do siebie.
Zachłystuję się powietrzem, kiedy woda przykrywa moje ciało po samą szyję. Przez chwilę mam nawet wrażenie, że wszystko dzieje się od początku. Woda wlewa mi się do ust i nosa, kiedy w panice staram się zaczerpnąć powietrza, ręce i nogi działają jak powinny, ale moje ciało ciągle znajduje się pod wodą, a oczy zachodzą mgłą. Tonę. Schodzę pod wodę bez powietrza w płucach i mimo starań nie potrafię wrócić na powierzchnie.
- Sky. - Cichy szept dociera do mnie niczym echo, a delikatny oddech łaskocze prawe ucho. - Kochanie, spokojnie. Jestem przy tobie. Jesteś bezpieczna.
Otwieram szeroko usta i staram się nabrać powietrza. Lucas robi to samo - dokładnie tak jak w tych wszystkich filmach, kiedy kobieta rodzi dziecko, a ludzie wokół oddychają nerwowo razem z nią. I mimo że jest to częściowo denerwujące, pomaga mi.
- P...p...przepraszam - mamroczę, czując się delikatnie zawstydzona, że spanikowałam przy nim. Zdecydowanie nie tego chciałam.
- To ja przepraszam, nie powinienem tego robić - zaczyna, pocierając mój policzek. - Nie powinienem cię do tego zmuszać. Lepiej chodźmy do pokoju - proponuje, powoli ruszając w stronę schodków.
Cholera. Pięć minut temu dałabym się pokroić za te słowa, a teraz... Teraz mam wrażenie, że będę zwykłym tchórzem.
- Nie - mówię, a mój głos brzmi dużo pewniej niż bym się spodziewała. - Chcę.
Lucas zatrzymuje się wpół kroku i podnosi zaskoczony brew. Nie trudno mu się jednak dziwić - jeszcze chwile temu, ledwo schodziłam po schodkach basenu.
- Jesteś pewna? - pyta i mogę przysiąc, że jego palce mocniej zaciskają się na mojej talii.
Kiwam w potwierdzeniu głową i niepewnie opuszczam nogi, którymi wcześniej w panice oplotłam jego pas. Poziom wody momentalnie się zmienia - moje ciało zostaje przykryte praktycznie po samą szyję, przez co wbijam paznokcie w biceps Luca. Nie umiem się powstrzymać, reaguję wręcz instynktownie, jakbym chwytała się koła ratunkowego. Bo mimo tego, że chcę nauczyć się pływać, dalej jestem przerażona i dopóki nie będę pewna przynajmniej w dwudziestu pięciu procentach swoich umiejętności pływackich, nie ma mowy, bym weszła do wody sama.
- Okej - rzuca niepewnie i sadzając mnie sobie na boku, rusza na środek basenu. Jest jednak dużo ostrożniejszy - idzie powoli, co chwilę robiąc krótkie przerwy bym mogła przyzwyczaić się do wysokości wody. I dziwnym trafem to działa lepiej niż ciepłe okłady podczas miesiączki, bo kiedy stajemy w najgłębszej części, czuję się bezpiecznie. Co prawda sama nie zbliżyłabym się nawet do krawędzi, ale z Lucasem... z Lucasem wiem, że nic mi się nie stanie.
- Zaczniemy od podstaw...
Podnoszę pytająco brew, rozglądając się dookoła w poszukiwaniu jakiś podpowiedzi.
- Słucham?
- Unoszenie się na wodzie.
- Unoszenie się na wodzie?
- Tak - mówi, jakby nawet trzyletnie dziecko potrafiło zrobić to z zamkniętymi oczami. Ja natomiast jestem skołowana i przez chwilę naprawdę żałuję, że nie skorzystałam z możliwości ucieczki.
- Nie umiem - szepczę, spuszczając wzrok.
- Każdy to potrafi - stwierdza, spoglądając w moje wielki oczy. - Ufasz mi?
Niepewnie kiwam głową i wykonuję jego prośbę - powoli opuszczam się plecami na wodę. I mimo tego, że czuję dłonie Lucasa pod moimi plecami i nogami, że czuję się stabilnie, mam wrażenie, że jeżeli zaraz nie zacznę ruszać rękami, to skończę na dnie.
- Spokojnie - mruczy, pocierając moje plecy pod wodą. - Przestań o tym wszystkim myśleć, skup się na czymś przyjemnym.
Mam ochotę zapytać, co kryje się pod słowem "przyjemnym", jednak ostatecznie zamykam usta i po raz drugi ulegam jego słowom. A przynajmniej się staram, ponieważ mimo wszystko nie umiem zapomnieć o wydarzeniu sprzed kilkunastu lat - jest to zmora, która chodzi za mną zbyt długo, by pozbyć się jej w dziesięć minut.
Ostatecznie zatrzymuję myśli wokół jego ust. Różowe i pełne nawiedzają moje sny od kilku dni, jednak jeszcze ani razu nie udało mi się ich skosztować - zawsze budzę się w momencie, kiedy już mam ich dotknąć. Na co dzień wcale nie jest lepiej - już kilkukrotnie przyłapałam samą siebie na dosłownym gapieniu się na jego wargi i mam wrażenie, że Luc również to zauważył. Powiedziałabym nawet, że chłopak bawi się moim kosztem, natarczywie je oblizując.
- Świetnie ci idzie - mówi, na co uchylam prawe oko.
- Naprawdę? - pytam zdziwiona - Bo ja mam wrażenie, że przypominam raczej wieloryba, który został wyrzucony na plażę i nie wie, co ma z sobą zrobić.
Blondyn prycha i zaczyna kręcić głową.
- W którym miejscu? -  Szczypie mnie delikatnie w bok - Wyglądasz cholernie dobrze w tym bikini. Aż mam ochotę wyrzucić wszystkie twoje ciuchy, byś chodziła tylko w tym różowym cudeńku.
Powtarzam wcześniejszą minę Luca i chlapię wodą w jego kierunku.
- Żebym zaraz ja cię do czegoś nie zmusiła - prycham, zamykając oczy.
- Zrobię wszystko co każesz, ma pani - mówi z zabawnym akcentem. - Najpierw jednak pójdziemy świętować.
Mimowolnie otwieram oczy i spoglądam na niego pytająco. Czy nie wystarczy mu, że weszłam już dzisiaj do basenu?
- Unosisz się, Sky. Sama.
 Chłopak uśmiecha się szeroko, aż w jego policzkach tworzą się dołeczki i unosi ręce na wysokość głowy.
Początkowo mam ochotę go uderzyć, nabić kilka siniaków na tej opalonej skórze i nakrzyczeć na niego, by już nigdy więcej tego nie robił. Moment później moje ciało tężeje - napinam się niczym struna, zginam wpół i idę prosto na dno. No prawie - Luc łapie mnie w ostatnim momencie, dzięki czemu moja twarz pozostaje na powierzchni.
- Unosiłam się? - pytam, połykając głośno powietrze.
Później odegram się za to, co zrobił.
- Tak. I to nawet kilkanaście dobrych sekund.
- O słodki ... - zaczynam, rzucając mu się na szyję.
Mam ochotę krzyczeć. Pochwalić się każdemu, że mimo wielkiego strachu udało mi się utrzymać się na wodzie. I może nie jest ze mnie jeszcze olimpijczyk czy nawet sympatyk tego sportu, ale po piętnastu długich latach po raz pierwszy zanurzyłam się dalej niż po kostki i jestem z tego powodu całkowicie, nieodwołanie dumna - bez względu, jak patrzą na to inni.
- Dziękuję - szepcze, łapiąc w dłonie jego twarz i całując oba policzki. - Dziękuję, dziękuję, dziękuję.
- Nie masz za co - mówi, muskając palcem mój bok.
A ja reaguję tak, jak on tego pragnie - dostaję ciarek i przenoszę wzrok na jego wargi. Te pełne, różowe, nieosiągalne wargi, które znajdują się zaledwie kilka centymetrów od moich. On zresztą po raz kolejny mnie prowokuje, popycha do granic, kiedy w końcu nie wytrzymam i ulegnę, wykonując ten ostatni ruch, jednocześnie przegrywając niewypowiedzianą walkę. 
Cholera! Sposób, w jaki oblizuje usta, zdecydowanie nie ułatwia mi sprawy...
Może jednak warto się poddać? Odpuścić ten jeden, jedyny raz i zaznać tej tak długo wyczekiwanej przyjemności? W końcu to, że przegram jedną bitwę, nie oznacza, że nie mogę wygrać wojny, prawda? Prawda. Po co więc mam się męczyć?
Pocałuję go. Nareszcie go pocałuję i szczerze... Ostatnie, o czym w tym momencie chcę myśleć, to fakt, że będą tą osobą, która ostatecznie się poddała.
- Hej! - Głośny krzyk przerywa moje rozmyślenia i powoduje, że zaskoczona gwałtownie odsuwam się od ust Lucasa. - Wyłaźcie z wody! Basen jest już dawno zamknięty.
Zamykam w zaskoczeniu oczy i chowam głowę w zagłębieniu szyi blondyna. Nie umyka mi jednak siarczyste przekleństwo, które wypływa z jego ust - widać, że nie jest zadowolony z przebiegu sytuacji. Ja zresztą również nie skaczę z radości - było już tak blisko!
- Wychodzimy, wychodzimy... - warczy i zacieśniając uścisk wobec mojej talii, wynosi mnie z basenu.
Piętnaście minut później wsiadamy do windy i po wciśnięciu przycisku z numerem 0 ruszamy na pierwsze piętro, by potwierdzić chęć skorzystania z serwisu "śniadanie do łóżka". I chociaż na samą myśl o ciepłych babeczkach i naleśnikach z owocami cieknie mi ślinka, w tym momencie mam je głęboko w nosie.
Jedyne, co zaprząta mi głowę, to pocałunek. Cholerny pocałunek, który wydaje się mieć większe znaczenie niż sama ceremonia ślubna, którą mamy już dawno za sobą. Co prawda, nie mogę powiedzieć, że to oczekiwanie mi się nie podoba - czasami wydaje się wręcz przyjemne - jednak jak długo uda nam się to ciągnąć? Zwłaszcza, że oboje nie należymy do grupy najcierpliwszych.
- Możesz jechać już do pokoju, a ja jeszcze szybko polecę załatwić wszystko, co trzeba - rzuca, delikatnie pocierając moje plecy.
- Na pewno?
- Nic mi się nie stanie, Sky - mruczy, a kiedy metalowe drzwi windy zaczynają się otwierać, posyła mi ostatni uśmiech i rusza w stronę recepcji.
Wzdycham i wymieram numerek mojego piętra.
Tego dnia zdecydowanie wydarzyło się za dużo - zaczynając od niebezpiecznej lekcji pływania i kończąc na prawie pocałunku. Patrząc bowiem na to wszystko z pewnej perspektywy, ja i Lucas praktycznie się nie znamy. Jesteśmy parą, która wzięła ślub i od tamtego momentu ciągnie na wzajemnym pożądaniu, zamiatając wszystkie brudy pod dywan. A mimo wszystko nie mogę się powstrzymać - jestem niczym ślepiec prowadzony za rękę.
Czy jednak zawsze trzeba postępować racjonalnie? W końcu ludzie mają prawo do popełniania błędów. I niektórzy mogą nazywać mnie głupią, ale wolę podążać za tym, co podpowiada mi w tym momencie serce niż mózg.
Chociaż miałam już okazje przekonać się, jak bardzo bolą takie złe decyzje.
- Dobry wieczór, Skylar, która woli, kiedy mówi się do niej Sky.
Alex wyłania się zza zakrętu, zgrabnie wsuwając się pomiędzy zamykające się drzwi. Zaraz za nim pojawia się szczupła blondynka, która bezszelestnie zajmuje miejsce w prawym rogu windy.
- Cześć, Alex. - Uśmiecham się i kiedy oboje wciskają odpowiedni numerek piętra, nareszcie ruszamy w górę - Jak tam muzea? - pytam, nawiązując do jego planów, które przedstawił mi zeszłego wieczora.
- W porządku. Jestem jednak szczęśliwy, że mam to już za sobą - rzuca, na co posyłam mu zdziwione spojrzenie. Wersal jest piękny! - Nie przepadam za zakupami.

I już mam dopytać, o co dokładnie mu chodzi, kiedy światła gasną, a winda gwałtownie staje.
Od autorki: Witajcie kochani !
Z góry chciałam przeprosić za długą nieobecność. Nie będę się rozwodzić nad jej powodami, jednak przeprosiny zdecydowanie wam się należą. I to nie jedne !
Jeżeli chodzi o rozdział to nie należy on ani do najdłuższych ani do najlepszych. Naprawdę jednak nie chciałam kazać wam dłużej czekać i przez ostatnie dwa dni wycisnęłam z siebie tyle ile mogłam. Mam nadzieję, że spodoba się przynajmniej części:*
Przechodząc jednak do tego co najważniejsze - zajdą tutaj pewne zmiany. Co prawda pod każdym postem obiecuje większą aktywność i jak na razie skutków nie widać, jednak tym razem jestem naprawdę zdeterminowana, by uporządkować to i owo. W końcu jeżeli udało mi się poukładać moje życie, dlaczego miałabym poddać się  tutaj? W przeciągu kilku dni w Aktualnościach pojawią się daty następnych rozdziałów, których (bardzo!) postaram się trzymać. Trzymajcie kciuki by tym razem się udało !
Wszystkie zaległości u was nadrobię do niedzieli!
Całuje i ściskam wszystkich którzy czekali! :***

sobota, 1 sierpnia 2015

Seventh Day

- Gdzieś ty się podziewała?!
Nie udaje mi się nawet przekroczyć progu pokoju, kiedy Lucas naskakuję na mnie z miską popcornu w ręce.
- Martwiłem się o ciebie - dodaje, zamykając za mną drzwi - Nie było cię prawie trzydzieści minut.
Staram się skupić na jego słowach, ale widok jego prawie nagiego ciała - nagiego, przyodzianego jedynie w czarne szorty, które luźno wiszą na jego biodrach - rozpala mnie do czerwoności, aż zaczynają pocić mi się dłonie. Nie ma na sobie ani grama tłuszczu, składa się jedynie z twardych, wyrzeźbionych mięśni. Na brzuchu tworzą idealny kaloryfer, a na miednicy układają się w niesamowicie seksowne "V", które znika za czarnym materiałem. Lucas nie depiluje całej klatki piersiowej jak niektórzy mężczyźni, ale jest ona wypielęgnowana z tą samą dokładnością, co reszta tego cudownego ciała. Stanowi okaz męskości w pełnym wydaniu, odzwierciedlenie wszystkich moich snów, fantazji i pragnień.
Aż mam ochotę zobaczyć go całego.
- Skylar?
Wyciąga z moich rąk butelkę wina i kładzie ją na stoliku do kawy zaraz obok miski z popcornem, by następnie wrócić do mnie tym powolnym, zmysłowym krokiem. Nie wiem czy robi to specjalnie, czy może ja sama już wariuję, ale w tym momencie nie mam siły, by się nad tym zastanawiać. Chce po prostu to kontynuować - czymkolwiek to jest.
Pozwalam, więc prowadzić się prosto do kanapy, gdzie zostaje usadzona na kolanach mojego męża.
- Wszystko w porządku?
Dokładnie analizuję jego słowa, patrząc w te piękne, zielone oczy. Czy wszystko jest okej?.. Nie wiem. To wszystko jest zbyt skomplikowane, bym mogła odpowiedzieć na tak trudne pytania, kiedy sama nie jestem pewna, co czuję. Luc jest naprawdę niesamowity i mimo wszystkich wad, jakie posiada, naprawdę cieszę się, że to on stał przy ołtarzu. Zawsze jednak pozostaje to uporczywe "ale", które czasami może znaczyć więcej niż tylko trzy, połączone ze sobą litery.  
- Sky... Zaczynam się naprawdę martwić - mówi, pocierając moje nogi - Czy stało się coś złego przy barze?
Szybko potrząsam głową i przenoszę wzrok na jego twarz.
- Przepraszam - szepczę - Zamyśliłam się.
Uśmiecham się delikatnie i kładę dłonie na jego ramionach chcąc utwierdzić go w moich słowach. Ostatnie, czego chce to tłumaczyć się z mojego dziwnego zachowania.
- Ale wszystko jest w porządku? - pyta, najwyraźniej dostrzegając coś niecodziennego w moim zachowaniu.
- Tak - szepcze, uśmiechając się delikatnie - Wszystko jest absolutnie w porządku.
Nie wiem jednak czy moje słowa są całkowitą prawdą. Spotkanie Alexa, a może raczej sam fakt, że chłopak się oświadczył zmusił mnie do dość poważnych przemyśleń. Zaręczyny? Ślub? Dzieci? To wszystko wydawało się kiedyś takie obce. Wręcz mnie przerażało i zawsze starałam się unikać tych tematów - nie ważne czy dotyczyły one mnie czy może kogoś zupełnie innego. Chciałam po prostu skupić się na moim wykształceniu, a reszta miała ułożyć się sama.
Kiedy jednak zaczęłam dorastać inne wartości zaczęły mieć znaczenie, a płeć przeciwna stała się zadziwiająco interesująca. Był to również moment, kiedy dowiedziałam się o sobie dwóch rzeczy: po a) jestem niekwestionowanie najgorszą osobą, jeżeli chodzi o nieuleganie wysokim blondynom i po b) bardzo szybko oraz mocno przywiązuję się do ludzi, przez co czasami zdarza mi się obdarzyć ich jakimś mocniejszym uczuciem.  Nie mam tutaj koniecznie na myśli miłości jednak patrząc na sytuację, w której obecnie się znajduję jest to bardzo możliwe. A to odrobinę mnie przeraża. Ostatnie, bowiem czego chce to skończyć ze złamanym sercem i wrócić do stanu, w którym znajdowałam się jeszcze niecały rok temu. Dlatego właśnie tak bardzo boję się/chcę go pocałować. Będzie to początek czegoś większego i mimo, że może skończyć się fantastycznie z doświadczenia wiem, że nie każda bajka kończy się szczęśliwie.
A ja naprawdę nie mam już siły na kolejne pomyłki. 
-Co w takim razie tak bardzo pochłonęło twoje myśli, jeżeli można wiedzieć?  
Mrugam kilkukrotnie, starając się zmusić komórki nerwowe do połączenia prawdy z kłamstwem w taki sposób, by brzmiały ono jak najbardziej wiarygodnie. Nie mogę przecież powiedzieć mu, że boję się zaangażować... Że boję się, że mnie zrani.
- Am... Alex! - rzucam, nie myśląc nawet o dołku, w jaki właśnie mogę się sama wepchnąć.
- Alex?
Blondyn podnosi pytająco brew i mogę przysiąc, że czuje jak mięśnie na jego ciele napinają się. No tak - przecież, czego można się spodziewać po mężczyźnie, kiedy jego żona wspomina o innym chłopaku.
- Tak - mówię niepewnie, splatając palce za jego karkiem - Poznałam go przy barze. Jest naprawdę miły i chyba nawet w podobnym wieku. Możemy kiedyś razem wyjść. Jestem pewna, że go polubisz - dodaję szybko, w myślach ściskając kciuki, by to wszystko nie odwróciło się przeciwko mnie.
- Chcesz mi powiedzieć, że nie było Cię tak długo, ponieważ rozmawiałaś z jakimś facetem?
Kiwam twierdząco głową nie czując potrzeby, by kłamać, jako, że nie czuję się winna. W końcu myśmy tylko rozmawiali.
- I co takiego się dowiedziałaś? - burczy, wyraźnie niezadowolony z moich działań.
Uśmiecham się na widok jego niezadowolonej miny, ponieważ mimo wszystko wygląda naprawdę uroczo.
- Tak - odpowiadam - Polecił mi kilka małych restauracji, chyba trzy miejsca warte zwiedzenia, a nawet podobno najlepszy sklep z winem, który koniecznie musimy odwiedzić przed powrotem do domu - wymieniam - No i przy okazji okazało się, że właśnie się zaręczył. Był naprawdę taki szczęśliwy.
Przez twarz Luca przebiega zaskoczenie i widzę jak bardzo stara się nie uśmiechnąć, kiedy te słowa opuszczają moje usta. Czasami zachowuję się dokładnie tak jakby wszystko i wszyscy byli zagrożeniem. A to po części niedorzeczne, biorąc pod uwagę fakt, że nigdy nie dałam mu do tego jakichkolwiek powodów. Nie mówiąc już nawet o tym, że my sami nie poruszyliśmy się nawet o krok do przodu od dnia ślubu. Nie jestem nawet pewna czy chłopak kiedykolwiek upozorował sytuację, by można było to zmienić.
- Okej - rzuca jedynie i przyciąga głowę do mojej klatki piersiowej, mocno mnie przytulając.
- Okej?
- Tak, okej - powtarza w moją koszulkę i sięga po pilot, jakby przed sekundą moja niewinna rozmowa nie była największą zbrodnią tygodnia - Klasyka, czy nowoczesny romans?
Zielonooki wskazuje głową w stronę telewizora, gdzie w internetowej wypożyczalni zostały wybrane dwa filmy - Tytanic oraz Pięćdziesiąt twarzy Greya.
- Po pierwsze czy wszystko, co masz mi do powiedzenia to głupie okej? I po drugie Pięćdziesiąt twarzy Greya? Naprawdę?
Odsuwam się i zmuszam go by spojrzał w moje oczy. Mam już dość uciekania od niekomfortowych tematów, chce wyjaśnić wszystko zanim dojdzie do tego, że będziemy mieli siebie serdecznie dość. Nawet, jeżeli wiąże się to z przyznaniem do częściowej winy.
- A co mam jeszcze powiedzieć? Facet jest zajęty. Co więcej wydaje się być w dość szczęśliwym związku, więc chyba nie mam się, o co martwić - rzuca, żywo przy tym gestykulując - I co do cholery jest złego w tym filmie? Kobiety kochają takie gówno jak Tytanic, a to... to jego lepsza wersja.
Podnoszę wysoko brwi, kiedy te słowa opuszczają jego usta. No, bo proszę. Co musi dziać się w twojej głowie, by powiedzieć coś takiego?
- Nie możesz wszystkich traktować jak zagrożenie - mówię szczerze - Co to zresztą w ogóle za pomysł? Zajęty czy nie, nie ma różnicy. Powinieneś mi ufać. W końcu jesteśmy małżeństwem Lucas.  
Obserwuję jak wywraca w zrezygnowaniu oczami i niechętnie kiwa głową.
- Okej - wzdycha, na co gniewnie mrużę oczy. Przysięgam - jeżeli zrobi to jeszcze raz, nie ręczę za siebie - W porządku. Zaufanie i tylko zaufanie - dodaje - Nie możesz mnie jednak za to winić. Jestem tylko facetem i nie lubię, kiedy inni, prawdopodobniej lepsi, chcą cię poderwać.
- Albo może są po prostu mili... Niektórzy ludzie tak potrafią, wiesz?
- Może - przyznaje, wpychając do buzi garść popcornu - W 99% starają się jednak zaciągnąć cię do łóżka. I nie kłóć się ze mną - wiem coś o tym.
Otwieram szerzej oczy, a w środku, aż świerzbi mnie by zapytać go ile raz wypróbował tą taktykę. I ile razy to naprawdę zadziałało...
- A teraz powiedz mi w końcu, co chcesz oglądać.
Przenoszę wzrok w stronę telewizora, chwytam odpowiedni pilot i wystukuje szukany tytuł, by na końcu wcisnąć play.
- Pamiętnik?
- Pamiętnik.  


Ziewam głośno, powoli stawiając nogi na miękkim dywanie.
Jest piątek, dokładniej dziewiąta dwadzieścia sześć, co daje mi jakieś czterdzieści minut do powrotu Lucasa. Od kiedy powiedział mi o swoim zamiłowaniu do boksu, poranne przebieżki zmieniły się w dwugodzinne sesje nieustannego treningu, zdecydowanie zbyt ciężkie, bym mogła za nim nadążyć. Czego zresztą można się spodziewać, biorąc pod uwagę, że jedynym sportem, którym byłam zainteresowana dłużej niż trzy tygodnie był jogging. Chyba, że można zaliczyć łucznictwo czy tenis, na xboxise.
Wyciągam ręce za ciebie, szybko rozciągając kości i ruszam w stronę łazienki, po drodze zabierając jeszcze parę prostych słuchawek, które wkładam do uszu i podłączam do telefonu.
Zaczynam od tego, co zawsze - upinam włosy w wysokiego kucyka, myję zęby i ściągam za duża koszulkę Lucasa, która obecnie pełni formę mojej piżamy. Stoję, więc na środku łazienki, ubrana jedynie w parę drogiej bielizny, którą zakupił Christian i wsadził do tej głupiej, czerwonej walizki. Następnie zabieram się za dokładniejsze oczyszczenie i odżywienie twarzy, używając do tego kolorowych tubek i kremów ustawionych na umywalce. Na samym końcu wyciągam białą kosmetyczkę i robię delikatny makijaż z kreską, za pomocą kosmetyków, które znajdują się w środku oraz zakręcam nieco przednie części włosów.
Ostatnim punktem dzisiejszego poranka jest posprzątanie łazienki po przed porannej toalecie Lucasa. Zielonooki jak zazwyczaj pozostawił po sobie niewielki nieład, zaczynając od wyciśniętej pasty na umywalce, a kończąc na porzuconych bokserkach w okolicy szafki z ręcznikami. W zamian za to chłopak obiecał robić coś dla mnie, dokładniej mówiąc masować moje plecy przez 15 minut przynajmniej trzy razy w tygodniu. I mówiąc szczerze - już nie mogę się pierwszego masażu. Tych dużych, pięknych rąk na moich plecach. Ahh... Już teraz przechodzą mnie ciarki.
Z tą myślą wycieram miętową maź, zbieram brudną bieliznę i składam pozostałą część piżamy, którą następnie odkładam na szafkę.
- Boże... Christian zdecydowanie wiedział, co robi kupując Ci tą bieliznę.
Gwałtownie prostuje ciało i spinam każdy mięsień.  Sam fakt, że mój mąż obserwuje mnie ubraną zaledwie w dwa skrawki materiału od Bóg wie, jakiego czasu sprawia, że włoski stają mi na karku. Nie chodzi o to, że jestem onieśmielona, ponieważ Lucas widzi mnie praktycznie nagą. Mam dwadzieścia dwa lata - nie jedno robiłam już w swoim życiu. Jak każdy człowiek mam jednak pewne wątpliwości wobec swojego ciała, wyglądu. A już zwłaszcza, kiedy nie jestem przygotowana na tak gwałtowną konfrontacje.
- Luc - warczę, przez zaciśnięte zęby - Co ty tutaj robisz do cholery?!
- Stoję. Miło, że pytasz - rzuca i mogę przysiąść, że na jego twarzy właśnie pojawił się zadziorny uśmiech.
Pośpiesznie rozglądam się dookoła w poszukiwaniu czegokolwiek, co mogłoby posłużyć za zakrycie. Niestety, nawet ręczniki znajdują się w tak niekomfortowym miejscu, że musiałabym się odwrócić, by ich dosięgnąć.
- Nie o to mi chodzi - jęczę - Co robisz w łazience, kiedy ja z niej korzystam?! To chyba oczywiste, że nie masz wtedy tutaj wstępu!
Jedynym rozwiązaniem pozostaje kosz z brudnymi ubraniami. Troszkę ohydne, ale skuteczne.
 Robię, więc krok w bok, kiedy mokra powierzchnia przykleja się do moich pleców.
- Dobrze, że o tym wspominasz - mówi Luc, opierając brodę na moim ramieniu - Zanim jednak oskarżysz mnie o popełnienie reszty zarzucanych zarzutów, prześledźmy jeszcze raz, kto tutaj jest ofiarą. Mężczyzna, który został napadnięty podczas brania prysznica, czy może bardzo, ale to bardzo dobrze wyglądająca kobieta, która go napadła?
Ściągam brwi, powoli analizując jego słowa.
To przecież nie możliwe, bym weszła do łazienki i go nie zauważyła, prawda?
Nie okazuje się to jednak trudnym zadaniem. Blondyn stoi za mną mokry, ubrany najprawdopodobniej jedynie w ręcznik, przewiązany wokół pasa. A to może oznaczać tylko jedno - ja zawiniłam w tej sytuacji.
- To jak, kochanie?
Przełykam ślinę i przekręcam głowę w jego stronę.
- Przepraszam - szepczę, kiedy jego ramiona oplatają moją talie - Myślałam, że jesteś jeszcze na treningu, dodatkowo słuchałam muzyki i po prostu nie zauważyłam - dodaję, wskazując podbródkiem w stronę szafki, gdzie leży para słuchawek - Naprawdę przepraszam... Tak bardzo mi głupio, Luc!
Chowam twarz w dłoniach, starając się nie myśleć o wstydzie, który oblewa całe moje ciało. Boże, chyba jeszcze nigdy w życiu nie czułam się tak bardzo upokorzona! A to naprawdę niezwykłe, biorąc pod uwagę fakt, że większość moje czasu spędzam z człowiekiem, który nie ma problemu z powiedzeniem całemu światu, że to on jest powodem nieprzyjemnego zapachu w pomieszczeniu.
- Nic się nie stało - mruczy, delikatnie trącając mój policzek nosem - Co więcej, wcale nie przeszkadza mi twoja obecność tutaj. Część mnie jest z niej nawet zadowolona... Bardzo zadowolona - wzdycha - Zwłaszcza widząc Cię ubraną w tą cudowną, czarną, koronkową bieliznę.
Mimo, że jego słowa przypominają jeden z prostszych komplementów, które można usłyszeć praktycznie w każdym barze, po części pozwalają mi się one troszeczkę rozluźnić. Po pierwsze, ponieważ zielonooki widocznie nie ma mi tego za złe i po drugie daję mi to dość wymowną wskazówkę wobec tego, co myśli o moim wyglądzie. Powiedziałabym, że nawet bardzo wymowną.
- Możesz kontynuować poranną toaletę. Bardzo chętnie popatrzę. - Uśmiecha się - Zwłaszcza, jeżeli wiąże się to z ściągnięciem tego zbędnego materiału z twojego ciała.
Odwzajemniam jego gest i powoli obracam się do niego przodem.
- Marz dalej chłopczyku. Marz dalej...
Delikatnie klepie go w policzek i odbierając z jego ręki wystawiony ręcznik, szybko opuszczam łazienkę.
 Od autorki: Cholercia... Jest 1 sierpnia, a to oznacza, że od ostatniego postu minęło dokładnie dwa tygodnie i trzy dni. Dałam radę ! Rozdział pojawił się duże szybciej niż zazwyczaj i szczerze - jestem z siebie całkiem dumna :) Mam nadzieję, że wam również się spodoba !
Z góry przepraszam za jakiekolwiek błędy... Ciągle szukam bety - niestety, jak na razie z marnym skutkiem.
Chciałam wam jeszcze podziękować za wszystkie cudowne komentarze pod ostatnim rozdziałem. To naprawdę dużo dla mnie znaczy i po postu mam ochotę odwiedzić was wszystkich i wyściskać ! :* Bardzo, bardzo dziękuje !!
Mam nadzieję, że miło spędzacie wakacje !
Całuje ! 

środa, 15 lipca 2015

Sixth Day

Uśmiecham się szeroko, kiedy starszy mężczyzna w kolorowej bluzce i spodniach z szelkami wręcza nam dwa bilety, które pozwolą nam przejść przez wielką bramę Wesołego Miasteczka.
Mimo, że niedawno skończyłam dwadzieścia dwa lata są momenty, kiedy moje wewnętrzne dziecko przejmuję nade mną kontrolę, przez co mam ochotę wyciągnąć stary, dmuchany basenik i po prostu w nim poleżeć, jak robiliśmy za dawnych, dobrych czasów z Christianem. Kiedy więc wczoraj jeden z pracowników hotelu przedstawił nam miejsca warte odwiedzenia w stolicy Francji wiedziałam, że Disneyland i Park Asterixa na pewno nie bez powodu znalazły się na tej liście.
- Chodźmy na diabelski młyn! - piszczę, mocniej zaciskając palce na ręce Lucasa i ciągnę go w wybranym przeze mnie kierunku.
Wielkie koło z różowymi, niebieskimi i żółtymi wagonikami wygląda na ciekawą i dość przyjemną atrakcje, w czym utwierdza mnie wesołe pokrzykiwanie małych dzieci, skierowane najprawdopodobniej do ich rodziców, którzy obserwują ich z dołu.
- Jesteś pewna, że nie chcesz iść na coś innego? - pyta blondyn.
Przełyka głośno ślinę i nerwowo przeczesuję swoje niesforne włosy, wpatrując się w kręcące koło. Wydaje się zestresowany, a przez jego oczy przebiega coś, czego jeszcze nigdy nie widziałam.
- Masz lęk wysokości Lucas?
Staje na przeciwko niego i delikatnie się uśmiecham, pocierając kciukiem jego dłoń.
- Nie mam żadnego lęku - protestuje, a jego szczęka momentalnie się zaciska - Po prostu nie czuję się zbyt komfortowo będąc tak wysoko od ziemi - mamroczę niewyraźnie, żywo gestykulując przy tym rękoma.
Tym razem nie mogę się już powstrzymać i mimowolnie zaczynam cicho chichotać. Jego gwałtowne zaprzeczenie jest dość uroczę, biorąc pod uwagę, że jest gotów przeżyć katuszę, by tylko udowodnić mi, że jest twardym i odważnym mężczyzną. Jednak tak naprawdę każdy z nas ma jakieś słabości i nawet, jeżeli będziemy się ich wypierać ze wszystkich sił, one i tak nie znikną.
-Sky - rzuca ostrzegawczo, przenosząc swój wzrok na moją osobę, na co ponownie zagryzam wargę.
Wygląda jak naburmuszone dziecko.
- W porządku - wzdycham, doskonale wiedząc jak trudne jest stawienie czoła swoim lękom -Mogę pójść sama.
Puszczam jego dłoń, ówcześnie ją ściskając i ruszam w stronę kolejki ludzi czekających na wolny wagonik. Kiedy jednak do moich uszu dobiega głośne, pełne irytacji oraz desperacji jęknięcie, przystaje i spoglądam w zielone oczy Luca.
- Nie - mówi szybko, biorąc głęboki wdech i zaciska pięści - Nie pójdziesz tam sama.
Wiem, że robi to, ponieważ jest nadopiekuńczy lub może nawet z jakiegoś powodu się o mnie boi, ale ja naprawdę nie chce go narażać na tak gwałtowny kontakt z jego najprawdopodobniej największym strachem.
Zawracam i staję na palcach, oplatając ramionami jego szyję.
- Mogę iść sama, Luc - szepczę, chcąc przekonać go do mojej racji - Nie jestem malutkim dzieckiem. Nic mi się nie stanie.
Chłopak zaciska usta i przyciska mnie bliżej siebie. Nie jest zadowolony z moich słów, ponieważ uważa, że kwestionują one jego męskość. I jestem tego całkowicie pewna.
- Nie puszczę Cię samej.
Wzdycham i opieram głowę na jego mostku. Czasami naprawdę nie potrafię zrozumieć, dlaczego jest tak bardzo uparty. Zwłaszcza, kiedy chodzi o sytuacje błahe tak jak ta, w której obecnie się znajdujemy. Bo przecież, co musi być z tobą nie tak, by dobrowolnie wejść na kilku metrową kolejkę z lekiem wysokości?
- Jesteś pewny? - pytam cicho - To naprawdę wysoko.
- Tak - jęczy, unosząc oczy w stronę nieba - Przestań o tym mówić.
Uśmiecham się widząc jego zaciśnięte usta oraz delikatnie zaróżowione policzki i mimo, że większość ludzi powiedziałoby, że wygląda jak naburmuszone dziecko, ja uważam, że jest po prostu uroczy. Staję, więc na palcach i delikatnie całuje jego brodę - ten mały gest z niewiadomych powodów sprawia mi wielką przyjemność, a ponieważ obiecałam sobie, że sytuacja z przed kilku dni się już nie powtórzy w pewnym stopniu pozwala mi to zapomnieć o ciągłej chęci skosztowania jego malinowych ust.
- Nie martw się - szepczę zmysłowo - Potrzymam Cię za rękę, jeżeli będzie taka potrzeba - dodaje, szturchając go delikatnie biodrem.
- Ugh... Nie traktuje mnie protekcjonalnie - mówi z poważną miną, próbując przebić się przez mój chichot, którego mimo starań nie mogę powstrzymać.
- Chodź, kochanie.
Splatam nasze palce i ponownie ruszam w stronę kolejki diabelskiego młyna.  Mamy szczęście, ponieważ przejażdżka właśnie się skończyła i zostały jeszcze dwa wolne wagoniki, dzięki czemu nie musimy czekać kolejne 10 minut.
Wybieram niebieski, a następnie zajmuję wolne miejsce i czekam aż Lucas zrobi to samo. Widzę, że ciągle się waha, ale ostatecznie zaciska mocno szczękę i siada obok, przy okazji obejmując mnie ramieniem. Nie wiem tylko czy robi to, ponieważ jest opiekuńczy, czy może chce się do czegoś po prostu przytulić, by przeżyć tą przejażdżkę.
- Gotowy?
Lucas obdarza mnie zimnym spojrzeniem, które powoduje, że mam ochotę się zaśmiać. Zamiast tego kładę głowę na jego ramieniu i kiedy kolejka rusza otulam się mocno jego ciałem. Wiem, że ułatwi mu tę przejażdżkę, a przy okazji daje mi pretekst, by bezkarnie móc się do niego przytulać.
- Jesteś taki ciepły - szepcze, zaciągając się jego zapachem - I pachniesz cudownie.
- Ty też, maleńka - mruczy, całując moje czoło.
Stara się udawać, że wszystko jest w porządku, ale widzę jak zaciska palce na krawędzi wagonika. Sprawia mi to przykrość, ponieważ wiem, że ja jestem powodem jego stresu. Tylko ja.
Zagryzam dolną wargę, przenosząc dłoń na jego rękę i ściskam ją delikatnie. Chce ułatwić mu to wszystko i wesprzeć go dokładnie tak jak on zrobił to wczorajszego wieczora. Problem polega jedynie na tym, że nie wiem jak powinnam to zrobić, nie przekraczając przy tym granic, które sama sobie ustaliłam.
Luc postanawia mi jednak pomóc, najwyraźniej odbierając moje działania, jako zachętę - oplata się wokół mnie niczym bluszcz i wsuwa nos w moje włosy. Czuje szybkie bicie jego serca i ciepły oddech na policzku, który delikatnie mnie łaskocze.
- Myślałaś już o tym, co będzie dalej? - pyta, wdychając cicho - Kiedy te całe pięćdziesiąt dni się skończy i będziemy musieli zdecydować co dalej?
Podnoszę wzrok i spoglądam w jego przerażone, ale również poważne oczy. Jeżeli chodzi o pierwsze to wiem, że głównym powodem jest wysokość, na której się znajdujemy, jednak drugie powoduje u mnie niewielki strach. Mówię, więc jedyną rzecz, jaka przychodzi mi do głowy. Prawda jest bowiem taka, że nie jestem najlepsza w improwizowaniu, a już zwłaszcza przed chłopakami.
- Jest za wcześnie bym mogła odpowiedzieć na to pytanie... Znamy się niecały tydzień i nie zrozum mnie źle, uwielbiam każdy moment, które spędziliśmy razem, ale nie jestem jeszcze gotowa, by powiedzieć to wielkie "Tak" - mówię - Chodzi mi głównie o to, że tak naprawdę nie wiemy o sobie jeszcze wszystkiego. Nie wiemy praktyczni nic, a chciałabym, żeby było odwrotnie, kiedy to wszystko się skończy i będziemy musieli podjąć decyzje- dodaje - Mam również wrażenie, że diabelski młyn, gdzie najprawdopodobniej zaraz mi zemdlejesz, nie jest najlepszym miejscem na tak poważną rozmowę.
Blondyn kiwa głową i odwraca wzrok jakby moje słowa sprawiły mu fizyczny ból. Może odrobinę przesadzam, ale coś zdecydowanie jest na rzeczy.
- Hej - szepcze, kierując jego twarz z powrotem w moją stronę - Wiesz, że nie wyobrażam sobie kogoś innego na twoim miejscu, prawda? Chce powiedzieć "Tak" tylko jeszcze nie teraz.
Na potwierdzenie uśmiecham się delikatnie i całuje jego brodę.
Proszę Luc, proszę uwierz w moje słowa.
- Bardzo się z tego cieszę, kochanie - mruczy, wtulając się w moją szyję - Ta rozmowa jest jeszcze przed nami, nie uda nam się jej uniknąć. Myślę jednak, że masz racje - nie powinniśmy tego robić znajdując się kilkanaście metrów nad ziemią - wyjaśnia rzeczowo - Zwłaszcza, że nie czuję się tutaj zbyt komfortowo.
Chłopak przytula się mocno do mojego ciała i wzdycha cicho, kiedy znajdujemy się w najwyższym punkcie koła.  Ja natomiast staram się zrobić wszystko, co tylko mogę by odwrócić jego uwagę od miejsca w którym się znajdujemy.


- Najgorsza przejażdżka w życiu - burczy Lucas, w pośpiechu wyskakując z wagonika.
Przez trzy ostatnie kółeczka zielonooki trzymał mnie na swoich kolanach, chowając twarz w mojej szyi, kiedy ja szeptałam mu uspokajające słówka do ucha i głaskałam po włosach. Mimo to był bardzo dzielny i jestem prawie pewna, że po dłuższym czasie wysokość przestałaby mu przeszkadzać.
- Dałeś sobie świetnie radę - mówię szczerze, ujmując jego wystawioną dłoń - Musisz jednak przyznać, że widoki zapierały dech w piersi.
- Rozumiem, że mówimy o twoim biuście, ponieważ to jest to, co ja podziwiałem - rzuca, uśmiechając się zadziornie - I tak, był piękny.
Przez chwilę przypominam złotą rybkę, kiedy kilkukrotnie otwieram i zamykam bezgłośnie usta. Jestem zbyt zszokowana jego słowami i zaczynam się zastanawiać, czy aby na pewno opuściły one jego wargi. Wystarczy jednak jedno spojrzenie na wyraz jego twarzy, bym wiedziała, że nie był to jedynie wytwór mojej wyobraźni, a raczej marny żart, którego najwidoczniej nie zrozumiałam. Dokładna analiza niedawnej sytuacji tylko utwierdza mnie w moim założeniu. To zresztą niemożliwe, by Luc przez ten cały czas patrzył na moje piersi, a ja tego nie zauważyłam, prawda?
- Uważaj kolego - mówię z udawaną w głosie powagą, dodatkowo kiwając w jego stronę palcem wskazującym - Lepiej, żebym nie nakryła Cię na czymś takim, bo dopiero zobaczysz, co mogą zrobić te rączki.
Blondyn podnosi brwi i przysuwa mnie do siebie. Widać, że śmieszy go ta sytuacja i szczerzenie mówiąc nie winię go za to - sama bym sobie nie uwierzyła. Nie zmienia to jednak faktu, że jeżeli się postaram to naprawdę mogę mu coś zrobić. Może nie koniecznie fizyczne, ponieważ tutaj chyba nie mam szans, ale zemsta zdecydowanie nie jest mi obca. Christian zdecydowanie coś o tym wie.
- Czyżbyś mi groziła maluszku?
- Mhmmm.... - mruczę, przygryzając dolną wargę.
Uwielbiam się z nim droczyć. Nie umiem powiedzieć dokładnie, dlaczego. Mam jednak wrażenie, że dzięki temu nasza nietypowa relacja jest prawdziwsza - a przynajmniej pod taką podchodzi. W końcu jak lepiej rozładować sytuacje niż rzucając niemające jakiegokolwiek sensu zdanie? Zwłaszcza w towarzystwie swojego męża, którego jeszcze nawet nie całowałaś.  
Nagle coś rzuca mi się w oczy.
Jest niczym jasne światełko w tunelu czy ostatnia para wypatrzonych szpilek na wyprzedaży. To jedna z tych rzeczy, które są najprawdopodobniej niepotrzebne, ale musisz je mieć. Nie, dlatego, że w jakiś sposób Ci na niej zależy, czy może przypomina Ci jakiś ważny moment w twoim życiu. Po prostu jej chcesz i nic innego się nie liczy.
- Chodź - piszczę i mocniej zaciskam palce na dłoni chłopaka, kiedy zaczynam ciągnąć go w wybranym przeze mnie kierunku - Ten pingwin już jest mój.
Mrużę oczy lokalizując wypchaną maskotkę z wielkimi, świecącymi oczami. Jest co prawda malutka i nie wyróżnia się na tle innych, kolorowych zabawek, będąc jedynie szaro-biało-czarnym zwierzątkiem, jednak ma coś w sobie. I nie chodzi tu tylko o to, że jest niesamowicie słodka.
- Chciałbym to zobaczyć - prycha, rzucając mi jednocześnie niewypowiedziane wyzwanie.
Zasady przedstawione przez miłego mężczyznę wydają się dość proste. Wystarczy zbić trzy wieżę pustych puszek za pomocą sześciu piłeczek tenisowych, nieprzekraczający przy tym narysowanej na ziemi linii. Chodzi, więc głównie o to, by wykorzystać umiejętność celowania, z czego jestem całkiem zadowolona, jako dwukrotny mistrz darta.
Przybieram odpowiednią pozycję i przerzucając jedną z piłeczek w dłoniach, spoglądam na moje przeszkody. Mam jedynie sześć piłeczek, co oznacza, że muszę przewalić wieżę za pomocą dwóch, albo - co byłoby nawet lepszym rozwiązaniem - jednej. W takim razie, biorąc pod uwagę kształt budowli - cztery puszki u dołu, następnie trzy, dwie i jednak na samej górze - muszę celować w sam dół i modlić się by prawa fizyki tym razem mnie nie zawiodły.
Biorę głęboki wdech i zaczynam.
Pierwsza piłeczka trafia pomiędzy trzecią, a drugą puszkę w pierwszym rzędzie, które ciągną za sobą całą prawą stronę. Zostaje, więc z czymś na kształt dużej litery "A", co bez najmniejszego problemu udaje mi się zbić następnym rzutem. Z drugą wieżą idzie mi dużo lepiej, ponieważ z niewielką odrobiną szczęścia i mocniejszego podmuchu wiatru udaje mi się strącić puszki wykorzystując przy tym jedynie jeden żółto-zielony pocisk. Kiedy więc szykuje się do ostatnich rzutów, mając przed sobą trzy okrągłe piłeczki i jedynie jedną przeszkodę, nie mogę powstrzymać uśmiechu, który wręcz ciśnie mi się na usta. Nie ma mowy, żebym teraz nawaliła.
Z takim nastawieniem przyjmuję startową pozycje - wystawiam lewą nogę do przodu, rękę odciągam za plecy i delikatnie wystawiam język, ponieważ z jakiegoś dziwnego powodu to pomaga mi się skupić - i wyrzucam piłkę, która strąca tym razem większość górnej części wieży. Następna przelatuje niestety o kilka milimetrów za wysoko, przez co pudłuje. Zostaje z trzema puszkami i jedną tenisową piłeczką - tylko to stoi pomiędzy mną, a tym niesamowicie słodkim pingwinkiem. Zmuszam, więc do współpracy każdą, nawet najmniejszą komórkę w moim ciele i wykonuje ostatni strzał.
Zielony pocisk mknie przez powietrze, trafiając w środkową puszkę, która zahacza o dwie pozostałe i upada. Jej towarzyszka z prawej strony idzie w jej ślady, a ostatnia zaczyna się chybotać na boki. Przygryzam dolną wargę i podnoszę zaciśnięte pięści do góry, wpatrując się w metalowy pojemnik po jedzeniu, który w tym momencie świadczy o moim być, albo nie być. I już, kiedy jestem pewna, że mi się udało puszka nieruchomieje pozostając w swojej pierwotnej pozycji.
- Tak blisko, tak blisko, a za razem tak daleko! - rzuca Luc, widocznie zadowolony z mojej porażki, co sprawia, że jestem jeszcze bardziej zawiedziona - Zrób miejsce dla mistrza.
Mrużę oczy i krzyżuję ręce na piersiach, obserwując jego poczynania, co wydaje się mu wcale nie przeszkadzać. Wręcz przeciwnie. Z pewnością podaję mężczyźnie pieniądze i bierze jedną z piłeczek, by wykonać perfekcyjny rzut, którym zbija pierwszą wierze. Z drugą robi dokładnie to samo - puszki wręcz same padają pod jego wzrokiem. Cóż... Nie tylko one. Ja sama mam wrażenie, że zaraz wyląduje na ziemi, jeżeli nie odwrócę wzroku od napinających się mięśni blondyna.
Podchodząc do trzeciego rzutu Lucas jest już pewny swojego zwycięstwa. Patrzy, więc prosto w moje oczy wypuszczając piłeczkę, która idealnie uderza w górę pojemniczków po jedzeniu i przewraca je wszystkie niczym huragan, który nie zostawia po sobie nawet jednej suchej nitki.
Zadowolony z siebie uśmiecha się szeroko i odbiera swoją nagrodę.
- Proszę pingwinku - mówi, wręczając mi wypchaną zabawkę.
Po części fakt, że dostałam ją od niego sprawia, że maskotka jeszcze bardziej mi się podoba i przenosi jej znaczenie na zupełnie inny poziom. Jest teraz niczym zdjęcie - przypomina nam o jakimś wydarzeniu, dzięki czemu nigdy o tym nie zapomnimy.
- Dziękuję.
Po raz trzeci tego dnia staje na palcach i całuję brodę Lucasa. To aż niesamowite jak miękka jest tam jego skóra. A przez to zaczynam się jeszcze bardzie zastanawiać, jakie są jego usta. Czy są tak miękkie jak jedwab? Czy może smakują miętą, albo jego ulubionym winem, które piliśmy wczoraj do kolacji?
- Nie ma, za co skarbie - szepcze, otaczając mnie ramieniem - Cała przyjemność po mojej stronie.
Uśmiecham się na jego słowa i wtulam w jego klatkę piersiową, ściskając w ręce łapkę wypchanej zabawki. Ten moment zdecydowanie zasłużył na zdjęcie i pierwszy raz żałuje, że gdzieś w pobliżu nie kręci się jakiś kolorowo ubrany pracownik wesołego miasteczka, który mógłby nam je zrobić. Dlaczego zawsze jak są potrzebni to ich nie ma?
- Jak go nazwiemy? - pyta, czym całkowicie mnie zaskakuję. To raczej nie jest zdanie, które można codziennie usłyszeć od dwudziestoczteroletniego mężczyzny. No chyba, że nazywa się on Christian Fitz, ale to już inna historia.
- Nazwiemy?
- Tak. Nazwiemy - potwierdza, kiwając dodatkowo głowę - Wiesz, kiedy byłem mały moja babcia podarowała mi pluszowego misia - Tedy'ego. Miał złote futerko oraz zielony kubraczek i był po prostu fajny.  Bo przecież mając pięć lat wszystko właśnie takie jest. W krótkim, więc czasie Tedy stał się moim najlepszym przyjaciele.  Zabierałem go do przedszkola, parku czy nawet na lody z kolegami. Miałem wrażenie, że z nim wszystko jest lepsze. Pewnego dnia mój misio zaginął. Dokładnie pamiętam jak przez cały dzień siedziałem w moim pokoju i opłakiwałem tą kupkę puchu. Nawet urządziłem mu mini pogrzeb, na który zaprosiłem wszystkie moje zabawki - jakby jakakolwiek z nich miała w ogóle wybór - zatrzymuję się i zerka w moją stronę, jakby chciał się upewnić, że go słucham - Od tamtego momentu zawsze nazywałem jakoś moje zabawki.  Nie umiem powiedzieć, dlaczego.  Wydawały się wtedy po prostu fajniejsze i może nawet nabierały większej wartości - wyjaśnia - Pomyślałem, więc, że moglibyśmy to zrobić również z tym pingwinkiem... Wiesz na pamiątkę naszej drugiej randki i pokonania naszych lęków, czy coś.
Blondyn wzrusza ramionami, jakby ten pomysł nagle przestał brzmieć tak dobrze jak w jego głowie. Ja jednak jestem zachwycona jego słowami. Sam fakt, że nie boi się otworzyć przede mną i opowiedzieć o historii z dzieciństwa jest naprawdę słodkie, nie mówiąc już o tym, że niesamowicie wzruszające.
- To naprawdę uroczę wiesz - szepcze, podnosząc na niego wzrok - Masz jakiś pomysł?
- Hmm... Co powiesz po prostu na Penny? - proponuję, już wyraźniej spokojniejszy.
- Pingwinek Penny?
- Tak - rzuca - Dokładnie jak w tej bajce, która leciała, kiedy byliśmy malutcy.
Marszczę czoło, wytężając swój umysł. Penny? Jedyne, co potrafię sobie wyobrazić to różowy pingwin w żółtym ubranku z wielkim uśmiechem i zielonym lodem na patyczku w ręce. Nie jestem jednak w pełni pewna czy moja wyobraźnia mówi mi prawdę. Mimo to samo imię jak i pomysł bardzo mi się podobają, więc dlaczego nie?
- A więc niech będzie Penny - uśmiecham się szeroko, podnosząc pluszową zabawkę i przystawiam ją do twarzy Luca, by ten dał jej buziaka.
Wiem, że jest to dziwne i bardzo dziecinne, ale nie mogę się powstrzymać - to takie zabawne.
- Muszę iść do toalety. Wrócę za minutę, dobrze? - informuję mnie - Nigdzie się nie ruszaj.
Jego zaborcza potrzeba, trzymania mnie w bąbelku bezpieczeństwa, powoduje dzisiaj, że czuję się niczym małe dziecko, które nie potrafi same zawiązać nawet głupiej sznurówki. Wiem, że po prostu stara się być ostrożny, ale jego ciągła opiekuńczość zaczyna mi już powoli działać na nerwy.
Obserwuję jak oddala się lawirując pomiędzy ludźmi spacerujących po wesołym miasteczku. Przesuwam pingwinka Penny pod pachę, kiedy ten odwraca się na moment i spogląda prosto w moją stronę, jakby chciał się upewnić czy na pewno nie uciekłam. Nie ufa mi? Ta myśl jest naprawdę straszna. Żeby go jednak uspokoić krzyżuję ręce na piersiach i rzucam w jego stronę bezgłośne "Stoję", co sprawia, że blondyn rusza w dalszą podróż.
Czekam na Lucasa kołysząc nogami zwisającymi z murku, na który udał mi się wdrapać. Palcami wpycham do buzi kolejną porcje kolorowych żelków w kształcie dżdżownic, które kupiłam kilka minut temu. Sposób, w jaki cukier roztapia się na języku przypomina mi o dziecięcych czasach i jak łatwe było wtedy wszystko. Żelki i lody każdego dnia - to było życie!
- Sama jesteś?
Odwracam głowę i dostrzegam grupkę młodych chłopców stojących tuż nade mną. Są młodzi - mają może siedemnaście, osiemnaście lat i naciągnięte kaptury na głowę. Gapią się prosto w moją stronę, przez co naprawdę nie czuję się komfortowo. To ten typ na widok, których przechodzisz na drugą stronę ulicy, żeby tylko nie minąć się z nimi na chodniku.
- Nie - odpowiadam, odwracając wzrok. Mam nadzieję, że zrozumieją aluzję i sobie pójdą.
- Jesteś pewna? - pyta jeden z bardziej umięśnionych, przez co serce zaczyna mi bić dużo szybciej.
Wokół kręci się sporo ludzi, jednak nie mogę powiedzieć, że czuję się stuprocentowo bezpieczna. Nie zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie chciał zareagować - w końcu łatwiej jest po prostu udawać, że się nic nie widzi. Staram się, więc odnaleźć wzrokiem Lucasa, by móc w razie wypadku uciec w jego ramiona. Nigdzie go jednak nie ma, a spojrzenia chłopaków, którzy uparcie czekają się moją odpowiedź, wydają się stawać coraz mniej przyjazne.
- Czekam na mojego męża.
Widzę jak ich miny zmieniają się z zapartych w lekko zaskoczone, a następnie jeden z nich szepcze coś swojemu koledze, który wydaje się być ich przywódcą.
- Możemy poczekać z tobą - proponują, ale ja doskonale wiem, że nie należą oni do osób, którzy chętnie przyjmują odmowę.
- Nie trzeba, dam sobie radę sama. Powinien zaraz być.
Odsuwam się gwałtownie, kurczowo trzymając swojego pingwinka, kiedy jeden z nich postanawia się przysiąść. Jest wyższy i ogólnie większy, mimo, że jestem starsza o kilka dobrych lat. Dodatkowo reszta cały czas się gapi, czym wydaje się jeszcze bardziej prowokować chłopaka. Mogę sobie tylko wyobrazić jak wściekły byłby Luc, gdyby zobaczył, co się dzieje.
Kiedy jednak ręka chłopaka ląduję na moim kolanie, zaczynam żałować, że go tu nie ma. Zmuszona zostaje radzić sobie sama - zamachuję się wypchaną zabawką, która uderza go w tył głowę, a następnie szybko zeskakuję z murka.
- Sky!
Nie muszę się odwracać, by wyobrazić sobie jak wygląda twarz Lucasa. Kiedy jednak to robię to, co widzę przekracza wszystkie moje oczekiwania - jego usta są zaciśnięte, oczy szeroko otwarte, a wszystkie mięśnie mocno napięte. Przypomina nawet jednego z tych wrestlerów w kolorowych gatkach, których Christian tak bardzo lubi oglądać.  A to może oznaczać tylko jedno - jest naprawdę wściekły.
- Odsuń się od niej ty mały dupku.
Szybko wskakuję pomiędzy nas i odpycha, naruszającego moją przestrzeń osobistą, chłopaka. Ja natomiast oplatam ręce wokół jego pasa i wtulam się w jego plecy, dzięki czemu od razu czuję się spokojniej oraz dużo bezpieczniej. Dokładnie tak jakby Luc był moja tarczą -przy nim nic mi się nie stanie.
- Nie waż się jej dotknąć!
Zielonooki zaciska nerwowo pięści, a następnie chwyta jednego z stojących na murku chłopaków za kostkę i mocno pociąga wytrącając go z równowagi. Pech chce, że jest to ten sam, który wcześniej, w dość nieprzyjemny sposób mi się narzucał. Jego koledzy mogą tylko popatrzeć, jak ten ląduje twarzą na twardym betonie. Słyszę stłumiony krzyk i już wtedy wiem, że pociągnie to za sobą większe konsekwencje w postaci uszczerbku na jego zdrowiu. W tym momencie mam to jednak głęboko w nosie. Marzę jedynie, by wrócić do hotelu i dokończyć ten piękny dzień przytulając się na kanapie z kieliszkiem białego wina w ręce. To wszystko, czego chce - czy to naprawdę tak wiele?
Lucas wydaje się czytać mi w myślach - zwinnie się obraca, podnosi, bym oplotła nogi wokół jego talii i rusza w stronę wyjścia. Korzystając z okazji wtulam twarz w zagłębieniu między jego szyją, a ramieniem, mocno zaciągając się jego cudnym zapach.
- Dziwka! - krzyczy głośno jeden z nastolatków.
To wystarcza.
Zielonooki gwałtownie przystaje i mogę przysiąść, że słyszę jak jego zęby uderzają o siebie. Słowa nieznajomego wydają się uderzyć w niego dużo bardziej niż bym się spodziewała, niż dotykają one mnie, a to nie zwiastuje niczego dobrego. Wiem, bowiem, że jeżeli zaraz ktoś nie zareaguję ten cudowny dzień skończy się na wielkiej bójce i podbitym oku.
- Lucas... Proszę nie... Proszę - szepcze, w panice mocniej zaciskając uścisk wokół jego szyi.
Nie mogę pozwolić, by ta sytuacja wymknęła się z pod kontroli. I nie chodzi tutaj tylko o to, że nie mam ochoty na wieczorną wizytę na posterunku policji. Boję się. W ten dziwny, niewytłumaczalny sposób naprawdę się o niego boję i myśl, że mogłoby coś mu się stać przeraża mnie.
- Proszę - powtarzam cichutko.
Odchylam głowę, by móc spojrzeć w jego oczy - są zamglone, a ciepły kolor zieleni praktycznie zniknął na korzyść czarnego. A to nie może świadczyć o niczym dobrym. Robię, więc jedyną rzecz, jaka przychodzi mi do głowy - czepiam się niego niczym pijawka i zaczynam masować jego głowę, a następnie plecy, uprzednio szybko całując jego policzek.
- Proszę.
Moje modlitwy zostają wysłuchane, kiedy Luc stawia pierwszy krok do przodu, by kontynuować drogę do wyjścia. To niesamowite jak szybko wielki supeł nerwów rozwiązuje się w moim brzuchu i pozostawia po sobie wielki uśmiech oraz spokój. Mam wręcz ochotę krzyczeć i piszczeć ze szczęścia.
- Dziękuje, dziękuje Luc - zaklinam, mocniej go przytulając - Naprawdę nie chciałabym odwiedzać mojego męża w więzieniu.
- Odwiedzałabyś mnie w więzieniu? - pyta, zaskoczony podnosząc brwi.
- Lucas... Właśnie o to mi chodzi, że nie chciałbym tego robić.
Tak naprawdę nigdy nie miałam bliższego kontaktu z policją. No może oprócz tego jednego razu, kiedy odbierałam Christiana z aresztu i mimo, że wtedy nic złego nie zrobiłam, za żadne skarby nie chciałabym powtarzać tej historii. 
Jednocześnie zaczynam się zastanawiać czy Lucas wpakował się kiedykolwiek w większe kłopoty. Co prawda blondyn nie wydaje się osobą, która lubi zadzierać ze złym towarzystwem, jednak po tym, co dowiedziałam się wczoraj i zobaczyłam dzisiaj, nie jestem już tego taka pewna.
- Nie Sky, nigdy nie siedziałem w więzieniu - rzuca, jakby czytał mi w myślach.
Wypuszczam trzymane w płucach powietrze i z powrotem obieram głowę na jego ramieniu.
- Złapali mnie za to kilka razy i wsadzili do aresztu.
Bezwiednie zaciskam uścisk wokół jego szyi. Co do cholery musiał zrobić żeby go aresztowali? I to kilkukrotnie!
- Spokojnie mała. To nie było tak jakoś ostatnio.
Mimo, że powinno mnie to uspokoić wcale tak nie jest. Sam fakt, że mój mąż spędził kilka godzin, a może nawet całą noc w zimnej, brudnej celi przeraża mnie i już w tym momencie wiem, że nie pozwolę by kiedykolwiek się to powtórzyło.
- Co kryje się pod słowem ostatnio? - pytam, marszcząc czoło.
- Uhhh... Dalej niż rok temu - wzdycha - Nie pamiętam dokładnie.
Te słowa delikatnie mnie uspokajają i dają nadzieję, że może faktycznie uda mi się go upilnować
- Teraz ty mi powiedz, dlaczego tak jest?.. Jak tylko zostawię Cię samą na pięć minut, przyciągasz wszystkich dupków w okolicy.
Nie muszę patrzeć na jego twarz, by wyczuć wyraźne rozbawienie w jego głosie. Jest to w końcu tak bardzo zabawne... Trzeba jednak przyznać, że zaprezentował właśnie bardzo umiejętną próbę zmiany tematu.
- To jedna z moich cennych zalet kochanie.
- Zdecydowanie wyjątkowa - prycha, a sarkazm jest tak wyczuwalny, że nawet głuchy by go wyłapał.
Uśmiecham się delikatnie i całuje jego policzek.
- Musisz jednak przyznać, że wcale nie jestem taka bezbronna jak Ci się wydaje - rzucam - Ja i Penny świetnie sobie radzimy.
Lucas marszczy brwi, a następnie zaczyna się cicho podśmiewać z wypowiedzianych przeze mnie słów.
- Chcesz mi powiedzieć, że uderzyłaś tego chłopaka wypchaną zabawką?
- Tylko to miałam pod ręką... - tłumacze, wpychając do buzi dwa kolorowe robaczki - Ważne, że było skuteczne.
- Tak... Widziałem - mówi, kradnąc mi zielonego żelka i wpycha go sobie do ust, kiedy wychodzimy z wesołego miasteczka.


- Idź już do pokoju i wybierz film, a ja jeszcze skoczę do baru po butelkę wina - proponuję, przystając przy windzie.
Końcowo wycieczka do wesołego miasteczka skończyła się na długim, ale jakże przyjemnym spacerze po malowniczych uliczkach Paryża. To naprawdę niesamowite jak piękne jest to miasto po zapadnięciu zmroku - małe czy duże restauracje, które za dnia są prawie puste, nagle zostają wypełnione przez młodych i starszych mieszkańców, którzy chcą się po prostu dobrze bawić. Są w tym wszystkim jednak tak bardzo otwarci oraz szczerzy, że człowiek sam ma ochotę wskoczyć w krótką sukienkę czy lepszą koszulę i do nich dołączyć. I nie ma tutaj wyjątków. Nawet ja - dziewczyna, którą nie przepada za głośnymi, wielkimi imprezami - nie mogłam się powstrzymać i bez mrugnięcia oka, porwałam mojego męża na parkiet i zaczęłam wirować w jego ramionach, nie przejmując się tym, że wcale nie jestem w tym najlepsza. Udało nam się nawet kupić dwa, tradycyjne francuskie desery, których sam zapach był tak cudowny, że aż popłynęła mi ślinka. Dosłownie!
- Jesteś pewna?- pyta, nie do końca przekonany do mojego pomysłu - Ja mogę iść to zrobić.
Jego niezawodna chęć do wyręczania mnie we wszystkim, co robię włącza się po raz kolejny tego dnia i mimo, że jest to naprawdę kochane, zaczyna mnie już powoli denerwować. No proszę! Nie jestem małym dzieckiem - potrafię przejść do baru i kupić butelkę wina nie gubiąc się przy tym.
- Tak kochanie... Wybierz film, a ja zaraz do ciebie dołączę.
Szybko całuje jego policzek i ruszam w odpowiednim kierunku.
Kilka minut później stoję na końcu kilkuosobowej kolejki, której większość stanowią starsi mężczyźni i grzecznie czekam na swoją kolej. Przy okazji mam okazję poznać nazwy najróżniejszych drinków, których nie miałam jeszcze szansy nigdy spróbować. Niektóre brzmią całkiem zachęcająco.
Kiedy przychodzi jednak moja kolej, barmanka postanawia wziąć sobie krótką przerwę, jakby w ogóle nie stała tutaj od kilku minut. Troszkę niemiło. Powiedziałabym, że nawet bardzo. Radzę, więc sobie sama - nachylam się ponad bar i sięgam po butelkę naszego ulubionego wina, ówcześnie kładąc wyliczoną kwotę pieniędzy na ladzie.
- Nie wiedziałem, że od teraz tak wygląda samoobsługa w hotelowych barach.
Męski, głęboki głos całkowicie mnie zaskakuję, kiedy pośpieszne stawiam stopy na ziemi.
- Tak szczerze, to nie wiedziałem, że w hotelowych barach istnieje w ogóle coś takiego jak samoobsługa.
Nerwowo przygryzam wargę, kiedy powoli podnoszę głowę.
Lśniąca, jasna skóra, roztrzepane, karmelowe włosy i śmiejące się, niebieskie oczy sprawiają, że mój rozmówca jest przyjemnym dla oka mężczyzną. Ma mocno zarysowaną szczękę i uroczy szelmowski uśmiech. Wysportowany i trzymający się prosto, emanuję przyjemną energią oraz dobrym humorem.
- Czasami, kiedy obsługa wyraźni cię ignoruję trzeba łamać zasady i radzić sobie samemu - rzucam, wsuwając butelkę wina pod pachę.
- Wydaje się to troszkę... - zaczyna, rzucając szybkie spojrzenie w stronę baru - Masz racje.
Chłopak powtarza moje poczynania, by po chwili stanąć przede mną z dwiema butelkami szampana w ręku.
- Widzę, że jest, co świętować - mówię, kiwając głową w stronę trunku.
- Zaręczyny - wyjaśnia, uśmiechając się szeroko.
Jest wyraźniej szczęśliwy, a to może oznaczać tylko jedno - jego wybranka powiedziała "Tak"
- To cudownie! Gratuluję...
- Alex - przedstawia się i ponownie uśmiecha, przez co w jego policzkach tworzą się małe dołeczki, które dodają mu uroku.
- Gratuluje Alex ! - powtarzam, koleżeńsko klepiąc go po ramieniu.
Muszę przyznać, że po części zazdroszczę jego narzeczonej. Kto jednak by tego nie robił? Przecież każda kobieta chce, by wybranek jej serca upadł przed nią na jedno kolano i wypowiedział te trzy słowa.
- Jestem Skylar, ale wolę, kiedy ludzie mówię do mnie Sky.
Wyciągam w jego stronę dłoń, którą ten delikatnie ujmuję i potrząsa dla formalnego zapieczętowania znajomości.
- Miło Cię poznać Skylar, która woli, kiedy mówi się do niej Sky.
Uśmiecham się szeroko i zaczynam cicho chichotać. Nie mogę się powstrzymać - tak bardzo przypomina mi Christiana.
Rozmawiamy jeszcze przez krótką chwilę, a następnie rozchodzimy się w kierunku swoich pokoi. 
Od autorki: Nie wiem nawet od czego powinnam zacząć.
Przepraszałam was już pod ostatnim rozdziałem i teraz wypadało by zrobić dokładnie to samo - tak bardzo was przepraszam. Obiecywałam, że posty będą częściej, a następnie publikuję rozdział po prawie dwóch miesiącach. Jak widać nie za bardzo mi to idzie :( Na moje usprawiedliwienie mogę jedynie powiedzieć, że cóż.. dużo się u mnie działo. Nie będę się zagłębiać jednak pamiętajcie o jednym - zdrowie zawszę jest na pierwszym miejscu, nie przekładajcie go nad nic innego !
Jeżeli chodzi o sam rozdział to mam mieszane uczucia co do końcowego efektu - ocenę pozostawiam wam. Z góry przepraszam za wszystkie błędy. Od dłuższego czasu nie mam kontaktu z moją betą, dlatego jest on sprawdzony jedynie przeze mnie. Mówiąc o tym - nie znacie może kogoś? Mimo to mam nadzieję, że nie będzie tak najgorzej. Co myślicie o nowej postaci - Alexie ?
Dziękuje za wszystkie komentarze pod ostatnim rozdziałem !
Całuje i życzę wszystkim miłych wakacji ! :*